Dosyć tej zimy! Jedziemy na Gold Coast!

on

  Sydney i Melbourne były piękne i klimatyczne, ale australijska zima dała nam się we znaki bardziej niż przypuszczaliśmy. Następny przystanek – Gold Coast na wschodnim wybrzeżu Australii, ok. 900 km na północ od Sydney. Prognozy pogody są optymistyczne, słońce i około 20-22 stopni. Nareszcie! Co to za wakacje za granicą skoro my tu marzniemy, a w Polsce 25 stopni 😄

  Tym razem zdecydowaliśmy się na podróż samolotem. W Australii jest to popularny i tani, o ile nie najtańszy, środek transportu. Na lotnisku wszystko poszło jak z płatka, szybko, sprawnie i bez kolejek. Co ciekawe do momentu wejścia na pokład nikt nie sprawdził nawet naszych biletów, do końca nikt nie sprawdził naszych paszportów, więc mogłabym oddać swój bilet komukolwiek, bez przebukowania i nikt by się nawet nie zorientował. Wzmożonej kontroli bezpieczeństwa to oni tu nie mają, ale pewnie tyczy się to tylko lotów domowych. Po wejściu do samolotu powitała nas ciekawa reklama ubezpieczenia pogrzebowego… Na szczęście lot wbrew przewidywaniom przebiegł spokojnie i po 2 godzinach byliśmy już na miejscu.

IMG_6461
Osobliwa reklama…

  Znów postanowiliśmy wynająć pokój przez Airbnb. Na miejsce udaliśmy się Uberem. W Australii nikt nie robi z tego powodu żadnych szopek, nie trzeba się nigdzie ukrywać, szukać po parkingach. Na lotniskach są nawet specjalnie oznaczone miejsca, wyglądające jak przystanek autobusowy, w których czeka się na swojego kierowcę. Po chwili jechaliśmy już eleganckim Mercedesem klasy S, w akompaniamencie muzyki klasycznej 😊 Kierowca okazała się bardzo sympatyczny i rozmowy, polecił nam kilka miejsc, które warto odwiedzić będąc na Gold Coast i Brisbane. Miła podróż zakończyła się w willowej dzielnicy na przedmieściach. Powitali nas równie sympatyczni gospodarze Anita i Jim oraz ich dwa pieski, które od pierwszej minuty pokochały Łukasza, więc już do końca wyjazdu został ich czołowym drapaczem 😉 Musimy przyznać, że korzystaliśmy z Airbnb już wielokrotnie, ale takich warunków i tak ciepłego przyjęcia jak w Australii nie mieliśmy nigdzie. Każde kolejne miejsce, w którym się zatrzymujemy jest coraz lepsze. Do dyspozycji mamy świetnie wyposażoną kuchnię, taras, basen, pokój z łazienką, a raczej z małym SPA, bo takiej ilości kosmetyków do pielęgnacji ciała nie mam nawet w domu. Do tego porządny ekspres do kawy i śniadanie z ogromnym wyborem płatków, owsianek i smarowideł do chleba. Czujemy się jak w domu. Anita i Jim twierdzą, że zaczęli wynajmować pokoje, ponieważ mają syndrom opuszczonego gniazda po wyprowadzce dzieci. Można to odczuć, bo dbają o nas jak o własne dzieci 😜

IMG_6484
Odpoczynek przy kawce 😉

  W domu jest nam tak dobrze, że najchętniej przesiedzielibyśmy na tarasie z kawą cały dzień, ale plan zwiedzania jest intensywny. Jak zwykle… Po krótkim porannym lenistwie ruszyliśmy na zwiedzanie miasta i najpopularniejszych w okolicy plaż. Nie mamy samochodu, na stacji benzynowej zaopatrzyliśmy się w karty do komunikacji miejskiej i ruszyliśmy autobusem w stronę plaż. Szybko zorientowaliśmy się, że komunikacja miejska nie ma się tu najlepiej, przemieszczanie zajmuje sporo czasu, do tego musimy przesiadać się kilkakrotnie. Widoki za szybą są naprawdę imponujące, Gold Coast wygląda trochę jak Floryda. Cała okolica podzielona jest kanałami, przy których stoją piękne domu, z ogrodów i tarasów można zejść do przystani, przy której stoją piękne jachty lub motorówki. Bajecznie.

DSC_0178
Mniejsze i większe domki przy kanałach Gold Coastu

  W końcu udaje nam się dotrzeć na plażę Broadbeach, którą idziemy w stronę głównej i najbardziej popularnej plaży na Gold Coast – Surfers Paradise. Pierwsza plaża jest piękna, szeroka, z jasnym i miękkim piaskiem, w dodatku jest niemal bezludna. Na horyzoncie widzimy wysokie po niebo budynki. Idziemy brzegiem morza, woda raczej rześka, więc postanawiamy zrezygnować z kąpieli. Doszliśmy do Surfers Paradise. Plaża nadal piękna, ale fale trochę większe i zdecydowanie wzmógł się wiatr, a ogromne budynki przy samej plaży, które okazały się hotelami i apartamentowcami, rzucają cień na plażę. Ludzi niewiele więcej niż na Broadbeach, nadal czujemy się jak na odludziu. Może to dobre miejsce do surfingu, ale osobiście na smażing wybralibyśmy plażę numer 1. Słońce przygrzewa, ale zimny wiatr szybko wygania nas z plaży. Za bardzo się wyletniliśmy, letnia sukienka i krótkie spodenki to jednak zbyt lekki ubiór jak na zimę… Przeszliśmy się głównym deptakiem. Mnóstwo tu sklepów i restauracji, ale wszystko wydaje się trochę kiczowate, jak w typowym kurorcie wakacyjnym. Do tego na samym środku promenady odbywa się festiwal Elvisów… Głośno, niezbyt pięknie, sporo ludzi i dość drogo. Trzeba było to zobaczyć, ale raz wystarczy.

IMG_6494
Widok na Surfers Paradise

  Kolejną plażą, którą odwiedziliśmy jest Main Beach, równie piękna, ale jeszcze spokojniejsza od poprzednich, wypoczywają na niej głównie mieszkańcu, ponieważ dodatkowym plusem jest to, że można na niej przebywać z psami.

dav
I znowu widok na Surfers Paradise, tym razem z cypla na Main Beach

  Ostatnim plażowym miejscem, które odwiedziliśmy było Burleigh Heads i plaża Burleigh Beach, miejsca polecone nam przez Anitę i Jima, jak ich ulubione miejsce do plażowania w okolicy. Rzeczywiście plaża była piękna i szeroka. Można było wejść na pobliskie wzgórze i podziwiać piękne widoki na okolicę, co uczyniliśmy. Druga ścieżka prowadziła dookoła wzgórza wzdłuż wybrzeża, podobno bardzo przyjemny spacer i piękne widoki, ale niestety była modernizowana i zamknięta.  Kolejnym plusem okolicy była bliskość uliczek pełnych przyjemnych i niedrogich restauracji m.in. James Street, gdzie znaleźliśmy ciekawą knajpę z dużym wyborem lokalnych rybek. W końcu jesteśmy nad morzem, trzeba korzystać 😊

IMG_6683
Wdrapaliśmy się na wzgórze Burleigh Heads, ale widoki są!

    Wracając do domu z przystanku autobusowego musieliśmy przejść przez mały park. Było parę minut po zachodzie, zrobiło się ciemno. W tym momencie nad naszymi głowami przeleciało całe stado wielkich nietoperzy! Byłam przerażona, w życiu czegoś takiego nie widziałam, ale Anita uspokoiła, że to tutaj normalne i niestety nie mogą się ich z tego parku pozbyć, ale nie są groźne. Ech… Australia 😉

  Następnego dnia Anita zabrała nas na wschód słońca na plażę Palm Beach, gdzie co niedzielę chodzi na spacer z pieskami. W Australii mają bardzo restrykcyjne podejście do wyprowadzania psów. Zwykle w niedzielne poranki jest tam mnóstwo ludzi z psami, bo tylko rano mogą spuszczać psy ze smyczy. Tym razem było ich niewielu, bo w nocy strasznie lało i dopiero nad razem się rozpogodziło. Ulewa była taka, że aż baliśmy się, że nas zaleje, ale Anita zdziwiła się kiedy powiedzieliśmy, że strasznie lało. W tej okolicy pada dość rzadko, ale niezwykle intensywnie, a to co przeżyliśmy to dla nich lekki deszczyk 😉

DSC_0478
Pierwszy i ostatni wschód słońca, na który udało nam się zwlec z łóżka 🙂

 Wybrzeże Gold Coastu zrobiło na nas wielkie wrażenie, piękne plaże, domu, przedmieścia. No i ta pogoda, zima idealna 😊 Mam wrażenie, że mówię to co chwile, ale jak do tej pory to nasze ulubione miejsce w Australii. A zwiedzanie rejonów w głąb lądu jeszcze przed nami!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *