Ubud, czyli koszmaru na Bali część druga

on

Po dwóch niezbyt udanych dniach w Kucie postanowiliśmy wybrać się do Ubudu, uznawanego za duchowe serce Bali. Po prześledzeniu kilku podróżniczych blogów uznaliśmy to miejsce za dobry kierunek dalszej podróży. Jedna z blogerek nazwała je nawet „swoim małym domem na końcu świata”. Brzmi kusząco. Nasi znajomi również polecali to miejsce jako jedno z ładniejszych na Bali. Nie ma na co czekać, ruszamy. A przynajmniej bardzo byśmy chcieli. Jedyną opcją dojazdu do Ubudu jest prywatny kierowca. Postanowiliśmy skorzystać z popularnej na Bali aplikacji Grab Car (odpowiednik Ubera). Proponowane w aplikacji ceny były bardzo rozsądne, niestety czterech kierowców odrzuciło nasz kurs, piąty napisał wiadomość, że może nas zabrać ale za potrójną kwotę. W końcu szósty kierowca się zgodził. Pokonanie 30km w Balijskim ruchu zajęło nam prawie 2 godziny. Zrozumieliśmy dlaczego kierowcy nie chcieli brać tego kursu… Po drodze oprócz pięknych mebli na sprzedaż wystawionych przy drodze i miliona pędzących skuterów nie widzieliśmy nic ciekawego. Kiedy dotarliśmy do Ubudu zaczęło lać. Zgodnie z poradami naszych znajomych nie bukowaliśmy noclegów przez internet.

– Na miejscu jest mnóstwo pensjonatów i pokoi w dobrym standardzie i dużo lepszej cenie niż w internecie. 

No to idziemy w ciemno. Chodzimy od drzwi do drzwi. Wszystko zajęte lub drogie. Jesteśmy już zmęczeni, przemoczeni, a noclegu jak nie było tak nie ma. Standard pokazywanych nam pokoi pozostawiał wiele do życzenia, a ceny z sufitu. Za proponowane nam ceny mieszkaliśmy w Australii w na prawdę luksusowych warunkach… Dobra rada na przyszłość – w wysokim sezonie bukuj noclegi wcześniej…

Po dwóch godzinach udało nam się coś znaleźć. Do robaków i smrodu trzeba przywyknąć, ale za to łóżko jest i woda w łazience nawet ciepła się zdarzy. Mamy dosyć. A przynajmniej ja mam. Miasto jest nieco ładniejsze i mniej zatłoczone niż Kuta, ale wciąż jest brzydkie, głośne, brudne i pozbawione ducha. Krótki spacer po mieście utwierdził nas w przekonaniu, że i stąd trzeba uciekać. Nic nas w Ubudzie nie zachwyciło. Podobno pięknym miejscem (o ile cokolwiek może być tam piękne) jest Monkey Forest. Po przeżyciach z Padang Padang odpuściliśmy sobie wycieczkę do „słodkich małpek”, czego absolutnie nie żałujemy, choć może ta wycieczka odmieniłaby nasze życie i dla nas też Ubud stałby się „małym domkiem na końcu świata”. Póki co nie – trzeba stąd uciec i to jak najszybciej. Czy wspominałam już, że ciągle pada, a od świtu do zmierzchu za oknem napierdzielają cymbały?…

 

PS. Na poprawę humoru postanowiliśmy zjeść w końcu coś dobrego. Polecamy Melting Wok Warung. Choć na chwilę zapomnieliśmy gdzie jesteśmy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *