Seminyak, czyli Bali trochę odczarowane

on

Po kilku dniach relaksu na północy wyspy, postanowiliśmy wrócić na południe, tym razem zamiast Kuty wybraliśmy Seminyak. Ta dzielnica okazała się dużo ładniejsza, spokojniejsza, a tym samym przyjemniejsza niż odwiedzona przez nas w pierwszym dniu Kuta.

IMG_7594
Plaża w Seminyaku, chłodna woda przyjemnie orzeźwia nas podczas spaceru

Choć nadal nie był to raj na ziemi, było dużo mniej tłoczno i czyściej, a plaża nie odstraszała brudem. Można było nawet usiąść w eleganckim beach barze i napić się drinka z palemką lub wody kokosowej prosto z kokosa. Od plaży odchodziły małe uliczki pełne knajpek i sklepów. Wiele z nich wyglądało zachęcająco, a ceny były całkiem przystępne. Ostatnie dni na Bali mogliśmy spędzić relaksując się przy basenie i nawadniając wodą kokosową (której w kokosie jest na prawdę dużo)…

Prawie idealnie, gdyby nie fakt, że musieliśmy jeszcze zaplanować dalszą część naszej podróży, a przede wszystkim w końcu wydostać się z Bali. Bilety z Jakarty do Singapuru musieliśmy kupić jeszcze w Australii, ale jak dostać się do Jakarty? Między Bali a Jakartą kursują między innymi tanie linie Indonezyjskie Lion Air, jednak próby zakupu biletów przez internet zakończyły się fiaskiem. Niestety nic w Indonezji nie może być proste, jako obcokrajowcy nie mogliśmy kupić biletów przez stronę internetową. Po wielu przekleństwach, które wypłynęły z naszych ust udało nam się znaleźć w okolicy biuro pośredniczące w zakupie i z niewielką prowizją udało nam się kupić bilety do Jakarty. Budżet podróżny dobija powoli do dna. Choć na myśl o powrocie do domu kręci nam się łezka w oku, musimy spojrzeć prawdzie w oczy i zaplanować drogę powrotną do domu. Wkrótce lecimy do Jakarty, następnie Singapur. Najtańszy lot do Polski udało nam się znaleźć przez Dubaj, z przesiadką w Amritsarze w Indiach. Na locie przez Indie mieliśmy zaoszczędzić całkiem sporą sumę, więc zrezygnowaliśmy z bezpośredniego lotu ekskluzywnym Emirates na rzecz tanich liny Scott i Spicejet. Kupione, nie ma odwrotu, wracamy do domu. Nie przemyśleliśmy tylko jednej kwestii – tanie linie, którymi mieliśmy dostać się do Dubaju nie współpracują ze sobą w kwestii bagażu… Żeby odebrać bagaż w Amritsarze i nadać do Dubaju będziemy musieli przejść odprawę paszportową, a co za tym idzie – potrzebowali wizy. Oblał nas zimny pot, teraz nie stać nas na anulowanie biletów i zakup lotu bezpośredniego. W panice szukaliśmy informacji o wizie tranzytowej do Indii lub jakiejkolwiek szansie na obejście naszego problemu. Szczęście w nieszczęściu – Indie od niedawna ułatwiły proces otrzymywania wizy, formalności można załatwić przez internet, opłacić i w przeciągu kilku dni otrzymamy E-Visę na maila. Brzmi pięknie, mamy jeszcze trochę czasu, zdążymy. Formalności nie sprawiły większych problemów, horrorem okazały się kwestie techniczne. Bezpieczne łącze, którego wymagała rządowa strona Indii, było niemal niemożliwe do osiągnięcia w hotelowych warunkach na Bali. Połączenie co chwile się zrywało, a cała aplikacja resetowała. Po setkach prób na internecie hotelowym i wspaniałym 4G w naszych telefonach, udało się złożyć aplikację. Ufff, teraz tylko opłata i z głowy. Nic bardziej mylnego. Dokonanie płatności okazało się jeszcze trudniejsze niż wysłanie aplikacji. Próbowaliśmy przez dwa dni od raza do wieczora – zawsze ten sam błąd, przeciążenie serwerów. Czas uciekał, bez opłaty aplikacja nie będzie procedowana, a my nie dostaniemy wizy na czas i utkniemy na lotnisku w Amritsarze. W końcu wpadliśmy na pomysł, żeby spróbować w nocy. Choć wydał nam się głupi, nie mieliśmy innego wyjść, ustawiliśmy budzik na 3 w nocy i… bingo! Płatność przeszła do strzału. Teraz tylko modlić się, żeby wszystko poszło dobrze i uciekać jak najdalej stąd…

PS. Jak się pewnie domyślacie – taniej było kupić bilet na Emirates, niż ubiegać się o dwie wizy do Indii… Ale ile stracilibyśmy przez to zabawy…

IMG_7590
Żegnaj Bali! Nie będziemy tęsknić!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *