Polowanie na grizzly! Welcome to Banff!

on

  Po kilkudniowej podróży pociągiem dotarliśmy do Edmonton, skąd ruszyliśmy w dalszą drogę do Calgary. Nie był to jednak nasz przystanek docelowy. Planowaliśmy wypożyczyć tam auto i ruszyć w drogę do Parku Narodowego Banff. Calgary okazało się bardzo ładnym miastem, z dużą ilością zieleni, otoczonym niewysokimi górami. Przy dobrej widoczności widać oddalone o ok. 100 km Góry Skaliste. W porównaniu do mijanych przez ostatnie dni miast, Calgary było naprawdę duże, ale przy tym przyjazne, nie przytłaczało wysokimi budynkami tak bardzo jak Toronto. Klimatem wydało nam się zbliżone do Montrealu, równie wyluzowane, ale architektoniczne zdecydowanie bardziej amerykańskie.

Calgary, w tle Góry Skaliste

  Szybki spacer po mieście w kierunku wypożyczalni, a tam niespodzianka. Menadżer wypożyczalni okazuje się z pochodzenia Polakiem. Widać, że bardzo ucieszył się jak usłyszał polski język. Mimo, że urodził się we Włoszech, a całe życie spędził w Kanadzie, mówił bardzo płynnie i bez problemu mogliśmy się z nim dogadywać po polsku.

– Widzę, że wypożyczyliście auto na Zuzię. Łukasz, jak chcesz prowadzić to dodam wam tą opcję bez opłat. A chcecie oddać auto na lotnisku? Mogę wam dać 50% rabatu. I w ogóle to nie mam już małych samochodów, więc dam wam większy, ale w cenie małego.

Tyle dobrego na raz to nas chyba w życiu nie spotkało 😉 Postanowiliśmy dokupić jeszcze dodatkowe ubezpieczenie, na wszelki wypadek.

-To ubezpieczenie jest super, nic was nie obchodzi, wystarczy, że będziesz kółko trzymał w ręce i i tak jest ok – powiedział na odchodne Kamil, mając na myśli kierownicę 😊

  

Pamiątkowy selfik z Kamilem 😉

  Kółko jest, możemy jechać. Po deszczowym poranku wyszło słońce, zrobiło się gorąco i przyjemnie. Ruszyliśmy w stronę Banff, a konkretnie Canmore, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Ceny w okolicy zmusiły nas do zarezerwowania noclegu w dormitorium w hostelu, obawialiśmy się tego co zastaniemy, ale po „pociągowym dormitorium” i tak będzie to jak 5 gwiazdek. Widoki po drodze były obłędne, tuż za Calgary naszym oczom ukazały się potężne Góry Skaliste. Kręta droga przez dolinę doprowadziła nas do hostelu ukrytego głęboko w środku lasu.

-Nie mieliśmy już dormitoriów, dlatego dostaniecie pokój prywatny. – poinformowała nas recepcjonistka.

bty
Z hostelem w tle 🙂

Czy to nasz szczęśliwy dzień? Alberta coraz bardziej nam się podoba 😊 Hostel był bardzo urokliwy, salon w stylu górskiej rezydencji z widokiem na ośnieżone góry, świeże powietrze , zapach lasu.

Nic tylko siedzieć i kontemplować 😉

Postanowiliśmy wykorzystać piękną pogodę i ruszyliśmy do miasteczka Banff. Jest to górski kurort, pełen restauracji, kawiarni, sklepów z pamiątkami. Miasteczko tętniące życiem przez okrągły rok, z lecie z uwagi na Park Narodowy Banff, w zimie jako kurort narciarski. Moim zdaniem było tam pięknie, ale ilość turystów mogła przytłoczyć.

dav
Droga przez Banff

 Z centrum ruszyliśmy w stronę gondoli, którymi można dojechać na Sulfur Mountain, skąd rozpościera się piękna panorama Banff i okolicznych szczytów. Cena za wjazd zbiła nas jednak z nóg. 64$! W tym roku z okazji 150-lecia Kanady wszystkie Parki Narodowe są darmowe, wygląda na to, że jednak ktoś postanowił sobie odbić na gondoli, bo w przewodniku sprzed 2 lat cena to niecałe 30$… Uznaliśmy, że atrakcja nie jest warta swojej ceny. Stąd też dobrze widać 😂 Ruszyliśmy w stronę gorących źródeł. Powitał nas znajomy zapach siarki, który można było poczuć w wielu miejscach na Islandii. Jednak w odróżnieniu od Islandii, tutaj woda w basenie termalnym była zwykłą chlorowaną wodą, jedynie podgrzewaną z wykorzystaniem gorących źródeł. Cena za wstęp w odróżnieniu od gondoli była za to bardzo przyzwoita, nielimitowane wejście kosztowało 7$. Szybki rekonesans i możemy wracać do domu, żeby zebrać siły na następny intensywny dzień. Po drodze było nam jeszcze dane zobaczyć ełka!

 

  Przy okazji porządnie naklęliśmy się na tutejsze zasady ruchu drogowego. Na równorzędnych skrzyżowaniach o pierwszeństwie nie decyduje, jak u nas, zasada prawej ręki. I co gorsza, nawet nie lewej, a zasada „kto pierwszy ten lepszy”. I żeby tego było mało, w miasteczkach przynajmniej połowa skrzyżowań to właśnie skrzyżowania równorzędne. Jakimś cudem udało nam się to przetrwać bez kolizji…

 Następnego dnia z samego rana ruszyliśmy w drogę. Wydawało nam się, że mamy całkiem niezły czas, ale i tak opuszczaliśmy hotel chyba jako ostatni 😉 Ruszyliśmy w stronę najpopularniejszej atrakcji  Parku Narodowego Banff, czyli jeziora Louise. Trzeba przyznać, ze Kanadyjczycy mają bardzo ciekawe podejście do organizacji parkingów. Zbliżając się do jeziora minęliśmy parking, na którym parkingowy pokazywał, że nie ma miejsca i kazał jechać dalej. Po chwili dojechaliśmy do głównego parkingu, na którym parkingowi również pokazywali, że nie ma miejsca i kazali jechać dalej. Nim się spostrzeżesz, jesteś już w drodze powrotnej  😊 Sorry, miło, że wpadłeś, ale musisz już wracać. Po drodze zobaczyliśmy kierunkowskaz na kolejne jezioro – jezioro Moraine. Tym razem parkingowy na drodze wjazdowej pilnował, żeby na górę wjeżdżało tyle aut ile wyjeżdża. Mądre, przynajmniej nie jedziesz na marne, bo jakieś miejsce się zwolniło. Szybko udało nam się wjechać na górę. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą czapki, bo rozpieszczeni wczorajszym słońcem zapomnieliśmy, że nad jeziorem może być około 10 stopni. Gdzieniegdzie leżały jeszcze kupki śniegu. Jezioro było piękne, zdjęcia zupełnie nie oddają koloru wody, a był on naprawdę intensywny.

Jezioro Moraine 😍

  Po drugiej stronie można było zaobserwować lodowcowe nawisy, widać było koryta wytyczone przez schodzące lawiny. Od jeziora odchodzi wiele szlaków górskich, można dojść nimi do okolicznych jezior. My niestety nie dysponowaliśmy dużą ilością czasu, musieliśmy ograniczyć się do podstawowych atrakcji, ale zdecydowanie nawet tydzień w Banff to za mało, żeby przejść najciekawsze szlaki. Zachęceni urokiem jeziora Moraine, postanowiliśmy jeszcze raz spróbować szczęścia nad jeziorem Louise. Tym razem się udało, znaleźliśmy miejsce parkingowe i mogliśmy ruszyć w stronę jeziora. Podobnie jak poprzednik, woda w jeziorze Louise miała kolor jakiego jeszcze w życiu nie widziałam.

DSC_9756
Nad jeziorem Lousie

Nie wiem skąd bierze się ten nienaturalnie intensywny, turkusowy kolor, ale jest niesamowity. Jednak znów duża ilość turystów dała nam się we znaki. A ogromny hotel postawiony tuż nas samym brzegiem jeziora nie dodawał uroku… Stąd również można było wyruszyć na piesze górskie wędrówki o różnym stopniu trudności. Na starcie każdego szlaku znajdowała się informacja o tym jak zachowywać się w przypadku spotkania z grizzly. Na szlakach najbardziej narażonych na wędrówki misiów trzeba było zapoznać się z poziomem zagrożenia. Przy średnim nie zaleca się samotnych wędrówek, przy wysokim za wędrówki w grupie poniżej 4 osób można dostać nawet grzywnę. Musieliśmy zobaczyć najbardziej charakterystyczną atrakcję Banff, ale jeśli mielibyśmy gdzieś wracać to nad jezioro Moraine.

  Godziny nieubłaganie mijały, a przed nami jeszcze długa droga. Ruszyliśmy więc na północ w stronę kolejnego Parku Narodowego – Jasper. Trasa pomiędzy Banff a Jasper to jedna z najbardziej zjawiskowych dróg samochodowych. Icefields Parkway to 232 kilometry malowniczej drogi prowadzącej przez doliny między górami i lodowcami. Zachwycające szczyty, rwące rzeki, spokojne potoki, zjawiskowe jeziora i dzika natura to wszystko co można spotkać po drodze. W tym obszarze można było też spotkać baribale.

-Misio, misio, gdzie jesteś…?- nawoływałam pod nosem, tracąc nadzieje, że jakiegoś dostrzeżemy.

-Jeśli jakiegoś mamy spotkać to tylko tu!- powiedział pewnie Łukasz, kiedy wyjechaliśmy z lasu na dużą otwartą, nieznacznie zalesioną przestrzeń.

I 2 minuty później zobaczyliśmy kilka aut stojących na poboczu, a wzdłuż drogi przechadzały się dwa urocze baribale. Tak, przez okno są bardzo urocze, ale w życiu bym do nich nie wysiadła. Łukasz jednak nie podzielał mojego strachu i wraz z grupą innych turystów udali się na misję samobójczą.

Misio, co ma wszystko w dupie

  Na szczęście misie miały ich w głębokim poważaniu, przeszły na drugą stronę ulicy i poszły wcinać borówki. Pierwsze spotkanie z misiem zaliczone, ale niestety nie udało nam się zrobić ładnego zdjęcia. Ruszyliśmy dalej i po 15 minutach znów udało nam się wypatrzyć baribala. Tym razem byliśmy jednymi z pierwszych, dlatego udało nam się zająć dobrą miejscówkę do obserwacji i zrobić ładne zdjęcia z bliska. I tym razem misio miał wszystko gdzieś. I dobrze.

  Wyprawę na północ zakończyliśmy dojeżdżając do lodowców w Parku Narodowym w Jasper. Z głównego ośrodka można była wybrać się na wycieczkę samochodową na lodowiec lub przejść po przeszklonym tarasie widokowym nad przepaścią. Widoki piękne, ale robiło się coraz zimniej. Zdecydowanie dzika przyroda wygrała z komercyjnymi atrakcjami Jasper, dlatego ruszyliśmy z powrotem w stronę Banff w poszukiwaniu grizzly. W drodze powrotnej udało nam się spotkać kolejnego baribala, górskie kozice czy łanie, ale po grizllym ani widu, ani słychu. Po drodze zatrzymywaliśmy się w miejscach, które ominęliśmy. W samochodzie zgrywałam chojraka, ale kiedy wysiadaliśmy, żeby dojść do kolejnych jezior czy wodospadów, ciśnienie mi skakało na myśl o zbliżających się niedźwiadkach. A jak już zauważyliśmy, było ich tu niemało. Na szczęście obyło się bez spotkania oko w oko. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze przy pięknym jeziorze Peyto, którego kolor przebił wszystkie dotychczasowe jeziora.

To nie Photoshop, to Jezioro Peyto

 Po prostu pięknie! W drodze powrotnej, będąc już na autostradzie udało nam się zobaczyć grizzly! Był co prawda po drugiej stronie jezdni, za ogrodzeniem, więc nie udało nam się zrobić żadnego zdjęcia, ale i ten punkt programu możemy uznać za zaliczony 🙂 Wieczór zakończyliśmy wygrzewając się we wspomnianych wcześniej gorących źródłach w Banff. Kolejny dzień pełen emocji za nami.

 

2 Comments Add yours

  1. Magda pisze:

    🐾 Bosko. No i jak zwykle powiem: „wincyj”!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *