W pułapce czasu, czyli dlaczego zobaczyliśmy tak niewiele mając tak wiele (czasu)

on

  Zwykle miałam przygotowany bardzo intensywny plan zwiedzania różnych miast. Tym razem, jak już wcześniej wspominałam, chcieliśmy zwiedzać wolniej, spokojniej, dlatego w Toronto mieliśmy zaplanowany tygodniowy pobyt z przerwą na odwiedziny u kuzyna Łukasza, Marcina.

  Miasto najlepiej poznać włócząc się po nim, dlatego przez te kilka dni pobytu włóczyliśmy się bez presji po różnych zakątkach centrum. Metro w Toronto funkcjonowało według nas słabo, linia była chyba tylko jedna, w dodatku słabo oznaczona. Komunikacja miejska w Montrealu, w porównaniu do Toronto, to niebo a ziemia. Spędziliśmy tu prawie tydzień, ale i tak jej nie ogarnęliśmy.

Dodatkowo zamiast metra w mieście utworzone się podziemne i naziemne korytarze dla pieszych, łącznie ok. 30km ścieżek wypełnionych sklepami, i kawiarniami. Nazywa się to „PATH”. Przez 5 dni naszego pobytu w Toronto próbowaliśmy trafić na te ścieżki i przejść się nimi. Niestety, tak samo jak komunikacja miejska, PATH były dość słabo oznaczone. Kierunkowskazu prowadziły do pewnego miejsca, potem znikały. Wielokrotnie utykaliśmy w martwym punkcie szukając dalejszej drogi. Dopiero ostatniego dnia jakimś cudem udało nam się wejść na PATH i przejść kilka przecznic. Była to akurat nadziemna część, widok na miasto z przeszklonych korytarzy był na prawdę imponujący. Szkoda tylko, że w sobotnie popołudnie miejsce to było tak opustoszałe, że wydawało nam się, że się gdzieś przypadkowo włamaliśmy 😉

Mały włam do wieżowca 😎

   Centrum Toronto jest na szczęście dość kompaktowe, dlatego udało nam się obejść bez komunikacji miejskiej i poruszać się pieszo. Zwiedziliśmy kampus uniwersytecki, który zrobił na nas duże wrażenie.

Część uniwersyteckiego kampusu

Piękna stara architektura z duszą. Przy okazji znaleźliśmy dość osobliwy przypadek renowacji budynków…

Specyficzne poczucie estetyki…

  Trafiliśmy do lokalnego browaru, Steam Whistle, który spodobał nam się, bo można było dostać darmową próbkę piwa 😉

Browar Steam Whistle i darmowe próbki 🤓

W deszczowy dzień zawitaliśmy nawet do Art Gallery of Ontario, żeby trochę się ukulturalnić. Wystawy były ciekawe, ale piętro z dziełami kanadyjskich artystów było dla nas nie do przejścia. Setki obrazów jezior, lasów, gór i śniegu po prostu nas przerosły.

Podobno w tej kupię szkła jest diament… Szukamy! 😝

 W ramach odreagowania postanowiliśmy udać się na mały shopping. W końcu udało nam się kupić czytnik e-booków, który uznaliśmy za niezbędny w naszej dalszej podróży, szczególnie kilkudniowej podróży pociągiem. Nie planowaliśmy wydawać więcej pieniędzy, ale w Victoria’s Secret była akurat wyprzedaż, więc jak można było nie skorzystać. 😜 Niestety nie jestem wystarczająco waleczna, żeby dobrać się do koszy z przecenioną bielizną, które oblegane były przez dziesiątki kobiet. Zrezygnowana pożaliłam się Łukaszowi, który czekał przed sklepem, że nic dla siebie nie znajdę. Łukasz szybko rozprawił się z koszami z bielizną, jako grzebiący w nich facet skutecznie odstraszał wszystkie dziewczyny dookoła, więc mogłam spokojnie powybierać. Zakupy tego dnia uznałam za udane 😉

Znalezione przypadkiem 😉

 Czwartego dnia w Toronto, w końcu wyszło słońce i lato zagościło w mieście chyba na dobre. Tego dnia postanowiliśmy wybrać się w końcu na CN Tower. Pogoda przez dwa wcześniejsze dni nie zachęcała do wjazdu, nawet kiedy chmury podniosły się na tyle, żeby wjazd był możliwy, widać było jedynie centrum Toronto. Szkoda kasy. Ale środa w końcu zrobiła się pogodna, bezchmurne niebo pozwoliło wjechać na wieżę i podziwiać piękne widoki. Miasto z wieży wydało mi się zdecydowanie ładniejsze niż z ziemi. Wieżowce, niewiele niższe niż sama wieża, prezentowały się naprawdę rewelacyjnie.

Jakaś baba przysłoniła widok na miasto 😛

Widok rozpościerał się na całe jezioro Ontario, aż do Niagara Falls. Na północ widać było rozciągające się aż po horyzont przedmieścia Toronto i kolejne miejscowości. Na wieży można było też pochodzić po szklanej podłodze, widok w dół był niemożliwy. Nie każdy odważył się tam stanąć 😉

Skywalk na CN Tower, dziwne uczucie…

Szkoda tylko, że przeszklony fragment był tak mały, jakieś 2x10m. Mieliśmy szczęście, bo na wieży nie było zbyt wielu turystów, ale podejrzewam, że w sezonie można się do tej przeszklonej podłogi po prostu nie dopchać. Oprócz tego na wieży znajduje się restauracja, a dla potrzebujących dużego zastrzyku adrenaliny w ofercie jest Edge Walk, spacer dookoła tarasu widokowego po zewnętrznej stronie, na uprzęży w ramach asekuracji. Wrażenia są pewnie nie do opisania, ale nasze delikatne serduszka mogłyby tego nie wytrzymać. Jak opuszczaliśmy wieżę widzieliśmy grupę przygotowującą się do tego przejścia, ale niestety nie załapaliśmy się na żadne widowisko 🙁

  Ten piękny słoneczny dzień, jak każdy poprzedni, również miał być chillowy. Chcieliśmy zrobić sobie mały piknik na niedużej wyspie znajdującej się na jeziorze, do której z Toronto wypływają promy. Na wyspie znajdują się plaże, bary, przystań dla jachtów. Podobno to bardzo przyjemne miejsce, żeby podziwiać piękną panoramę miasta, a przy tym odpocząć od jego huku. Niestety, pechowo dla nas, z uwagi na wysoki stan wody w jeziorze wyspa była trochę podtopiona i promy turystyczne do niej nie dopływały. Przygotowani na piknik musieliśmy rozbić się nad wodą w centrum miasta, co i tak było przyjemnym doznaniem.

W końcu się opalamy!

Wylegiwaliśmy się na słońcu, stęsknieni chłonęliśmy każdy promień. Co jakiś czas ocenialiśmy stan naszej skóry, żeby nas nie spaliło. Przekonani, że słońce ledwo nas musnęło, wróciliśmy do domu, gdzie na chłodno oceniliśmy stan naszych poparzeń słonecznych. Nic nas to nie nauczyło i następnego dnia czekając na pociąg do Barrie, gdzie mieliśmy spotkać się z Marcinem i Anią, zrobiliśmy dokładnie to samo. Były sobie świnki dwie…

  Toronto to ciekawe miasto, dużo się tu dzieje, jest dużo do zwiedzenia. Ludzie są bardzo sympatyczni i kontaktowi, pozytywnie nastawieni i uprzejmi. Często zagadują na ulicy, widząc nas z plecakami życzą udanej podróży. Mimo tego czuć w powietrzu wielkomiejską spinkę, której nie było czuć w Montrealu. Wpadliśmy też w pułapkę czasu, nie wykorzystując go w pełni i w końcu nie zobaczyliśmy wszystkiego co planowaliśmy. Wyjeżdżamy na chwilę z miasta, ale bardzo nas to cieszy. Jedziemy do Barrie!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *