Cudowna wycieczka za miasto, czyli jedziemy nad Niagarę

on

  Bardzo cieszymy się na odwiedziny u Marcina i Ani. Marcin, kuzyn Łukasza, mieszka wraz z żoną i dziećmi w Barrie, ok. 80 km na północ od Toronto. Wybraliśmy się do nich pociągiem. Szybka kolejka z centrum Toronto i po 1,5h jesteśmy na miejscu. Marcin odebrał nas z dworca, widać, że chłopaki bardzo cieszą się na to spotkanie. Odstawiamy rzeczy do domu i fundujemy sobie przejażdżkę po Barrie. Jest to miasteczko jak z obrazka, piękne domy rodzinne jak w amerykańskich filmach. Dzieci jeżdżą na rowerach, grają w kosza. Dorośli pielęgnują swoje ogrody lub po pracy wypoczywają w ogródkach. Oj tak, w takim miejscu mogłabym zamieszkać. Marcin pokazuje nam wszystkie najładniejsze posiadłości w okolicy i śmieje się, że przyjechaliśmy na rekonesans 😉 Centrum miasta znajduje się nad jeziorem, piękna promenada prowadzi do następnej miejscowości. W taką pogodę wygląda to jak raj na ziemi. Po drodze odbieramy Anię z pracy, zabieramy jednego z synów z domu i jedziemy na sushi. Jak wiele restauracji w Kanadzie i ta oferuje opcję „zjedz ile możesz”, Marcin śmieje się, że w ich wykonaniu jest to zwykle „zjedz ile możemy zrobić” i rzeczywiście tak to wyglądało. Kelnerki ledwo nadążały z dokładaniem, dawno się tak nie najedliśmy, było pysznie. Bardzo dziękujemy za wspaniałą kolację 😊 

  Wieczór upłynął nam miło na wspominkach i opowieściach z dawnych lat. Nocowaliśmy w pokoju księżniczki Matyldy, która wyjechała już na wakacje do Polski. Bardzo staraliśmy się nic nie zniszczyć i zostawić pokój w idealnym stanie, mimo to Matylda następnego dnia oglądając swój pokój przez kamerkę internetową (bardzo się już za nim stęskniła 😉) stwierdziła, że jest ok, ale nie zostawiliśmy tak do końca porządku. Trochę nam głupio, ale naprawdę się staraliśmy 😃

  W sobotę rano Marcin wyprawił chłopaków na obóz pływacki i wyruszyliśmy na wycieczkę nad Niagarę. Ania niestety nie mogła się z nami wybrać. Gdyby nie Marcin, nasz najlepszy przewodnik w Kanadzie, ominęlibyśmy wiele ciekawych miejsc po drodze. Dowiedzieliśmy się, że południowy regon Ontario, w okolicy Niagary, słynie z bardzo dobrego wina, można wybrać się na wycieczkę po licznych winnicach, przygotowane są tam również ścieżki rowerowe, którymi można przemieszczać się między winnicami. Produkują tu wino typu Ice Wine. Szybko pojawiają się tu przymrozki, a wino produkowane jest podobno z pierwszych przemarzniętych winogron. 

Nie spróbowaliśmy, ale zdecydowanie musimy kupić sobie takie winko i spróbować. Ceny w winnicach nie zachęcały (ok. 60$ za butelkę 500ml), może znajdziemy coś tańszego 😉 Chcieliśmy zrobić sobie selfika z Marcinem za pomocą naszego kochanego selfie stick’a, ale niestety okazało się, że nie jest on Łukaszoodporny… Od tej chwili nasze życie już nigdy nie będzie takie samo, ale selfie stick czeka w mojej torebce z nadzieją na ozdrowienie.

  Następny przystanek to miasteczko Niagara On The Lake, które, jak sama nazwa wskazuje, znajduje się nad rzeką 😉 Piękne turystyczne miasteczko, pełne urokliwych restauracji, kawiarni i sklepików. Zatrzymaliśmy się na kawę i pyszne lody, dla ochłody, bo tego dnia temperatura dochodziła do 28 stopni. Zauroczona tym wakacyjnym klimatem nie zrobiłam tam niestety żadnych zdjęć 🙁

  Żeby lepiej zobaczyć rejon, zjechaliśmy z autostrady i przez mniejsze miasteczka zmierzaliśmy w stronę wodospadów. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w uwielbianym przez dzieci Marcina hotelu Great Wolf Lodge.

Aquapark w Great Wolf Lodge

 Szkoda, że nie ma czegoś takiego u nas, bo pomysł na hotel jest świetny, szczególnie dla rodzin z dziećmi. Cały hotel przerobiony jest w interaktywną planszę do gry. Dzieci mają różdżki, którymi mogą uruchamiać porozmieszczane w różnych częściach hotelu gadżety- książki, drzewa, zwierzęta. Mają do rozwiązania zagadki, instrukcje wydawane przez zwierzęta mają doprowadzić je do celu. Im lepiej sobie radzisz, tym więcej punktów zbierasz. Tablica wyników wyświetla twoją pozycję w grze. Raj dla dzieciaków. Przy okazji w hotelu jest też park wodny i SPA dla rodziców, do którego można się uda podczas, gdy dzieci bawią się na imprezach „no adults allowed”. Marcin opowiadał to z takim zaangażowaniem, że śmiem wątpić w to, że przyjeżdżają tu tylko z uwagi na dzieci. Twierdził, że wie to wszystko, bo Matylda jest jeszcze za mała, żeby sama biegać po hotelu, ale myślę, że prawda jest zupełnie inna 😉

  Kolejną atrakcją, przy której się zatrzymaliśmy był wir utworzony przez rwącą rzekę płynącą od Niagary. Już zaczęło się robić groźnie, a  to dopiero początek…

Niagara Whirlpool

  Jeszcze parę minut drogi i dojechaliśmy na miejsce. Mijamy most prowadzący na stronę amerykańską, ale my na szczęście nie musimy tam jechać, bo jesteśmy po tej lepszej stronie 😉 Na wyjeździe nawet żegnał nas znak dziękujący za wizytę I „authentic Niagara Falls experience”. Jednym słowem amerykańska Niagara to fake 😉 Żeby zobaczyć Niagarę, Amerykanie zbudowali sobie półmostek z platformą widokową na końcu. 

Amerykańska Niagara i ich platforma 😜

My na szczęście mogliśmy podejść bliżej i nawet porządnie zmoknąć. Przed zjazdem w dół w okolice wodospadu dostaliśmy stylowe żółte pelerynki. Czułam się jak część krasnoludkowej drużyny. Na dole było strasznie głośno, a Łukasz cały czas gdzieś mi się gubił, trudno było go rozpoznać, bo od tyłu każdy krasnoludek wyglądał tak samo. 

My jesteśmy krasnoludki…

Wodospad z każdej strony robił wrażenie. Wiem, że na Islandii widzieliśmy kilka wodospadów dziennie, ale ten był naprawdę potężny. 

Z prawdziwą Niagarą w tle 😉

Słońce pięknie podświetlało unoszące się opary wzburzonej wody, tworząc zjawiskową tęczę. Można było doświadczyć jeszcze bliższego spotkania z Niagarą, podpływając do niej łodzią, ale to co widzieliśmy w zupełności nam wystarczyło. Było pięknie.

Piękna tęcza nad wodospadem i turystycznym stateczkiem. Miło popatrzeć, ale nie chciałabym tam być 😊

 Telefon dał radę i mimo ciężkich warunków atmosferycznych i dużej ilości wody, udało nam się zrobić kilka udanych zdjęć. A co by było gdybyśmy mieli selfie stick’a… 😉

Z bliska jest na prawdę potężna 😬

  Wycieczka trwała już dobre kilka godzin, więc nadeszła pora na obiadokolację. Przeszliśmy się główną ulicą w Niagara Falls w poszukiwaniu restauracji. Przez chwile poczuliśmy się jak w lunaparku, jak w mini Las Vegas. Takich widoków nie spotkaliśmy jeszcze w Kanadzie, wyglądało to raczej jak miejsce turystyczne dla Amerykanów. Kolorowe kasyna, mrugające neony, wiele bilbordy. Domy strachów, diabelskie młyny. Wszystko na jednej krótkiej uliczce. Skręciliśmy w mniejszą uliczkę, żeby poszukać czegoś w bardziej spokojnym miejscu. 

Las Niagaras 😜 A to i tak jeszcze mało…

Zjedliśmy kolację we włoskiej restauracji i ruszyliśmy w drogę powrotną. Dzień, choć długi, upłynął naprawdę szybko, żal było wracać, ale godzina zrobiła się już późna, a przed nami, a raczej przed Marcinem, jeszcze długa droga. W drodze do Toronto, gdzie mieliśmy wysiąść, przejechaliśmy jeszcze przez Hamilton, miasto, w którym Marcin i Ania zaczęli swoją przygodę z Kanadą, stare dobre czasy 😊 Koło 22 dotarliśmy do Toronto, pora się pożegnać. Bardzo miło było was w końcu poznać. I jeszcze raz dziękujemy za gościnę i wspaniale spędzony czas! Mamy nadzieje, że wkrótce znów się spotkamy, może tym razem w Polsce? 😊

Wspólny selfik nad Niagarą 😊 Bez selfisticka…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *