Dzień czwarty, czyli dalej zapychamy

on

  Może i narzekamy na pogodę, bo trzeba przyznać – nie rozpieszcza, ale mimo wszystko mamy na prawdę dużo szczęścia. Od rana powitało nas słońce. Kolejny intensywny dzień przed nami, więc szybko zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę. Zaczęliśmy od informacji turystycznej, chcieliśmy, żeby ktoś obeznany polecił nam absolutne „must see” w Parku Vatnajökull. Dostaliśmy mapkę z zaznaczonymi atrakcjami.

Zobaczcie Glacier Lagoon. W Skaftafell znajduje się piękny wodospad Svartifoss. A tędy można dojechać pod jęzory lodowcowe, skąd można się wybrać na trekking. Można tam dojechać każdym autem, tylko trzeba jechać powoli. – zapewnił nas chłopak w informacji turystycznej.

  Nasz Sparky nie może jeździć po „f-roads”, cokolwiek to znaczy, ale skoro pan mówi, że każdym autem dojedziemy, to spróbujemy.

IMG_3575
Port w Hofn

 Zanim ruszymy chcieliśmy jeszcze kupić sobie coś do jedzenia, bo jak już wcześniej wspominałam na odludziu trudno o sklep. W wioskach też nic nie kupimy, nawet w miastach ciężko. A metropolii jak na lekarstwo. Jedziemy do marketu. Jest już po 9 więc powinien być czynny. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale przez te kilka dni tylko raz udało nam się zrobić zakupy, bo zwykle byliśmy albo za wcześnie albo za późno. Ale teraz jest już prawie 9:30, więc na pewno się uda. Zonk. W Höfn sklepy otwierają się dopiero o 10. Tiaaa…

  Na szczęście mamy herbatę i czekoladę kupioną dzień wcześniej, więc z głodu nie umrzemy.

Po drodze wypatrujemy zjazdu nad polecane przez pana z informacji jęzory lodowca. Hmmm… to powinno być gdzieś tu… O! Jest kierunkowskaz, to tu!

Tu?! Przecież to zwykła szutrowa droga… – powiedział lekko przerażony Łukasz.

Tak, tak, przecież mówił, żeby jechać powoli.

Ale mówił, ze jakieś 8 km! Po takiej drodze?!

Jedź, jedź, mówił przecież, że się da.- idę w zaparte.

Dojeżdżamy do mostu, na którym mijając się z innym autem, postanowiliśmy zapytać o drogę.

Przepraszam, to droga do lodowca?

Tak, za mostem trzymajcie się lewej strony.

No to jedziemy w lewo. Jest coraz gorzej, dziury coraz większe, nawet Sparky się trochę boi… I w końcu… Rzeka. Można nawet do niej wjechać, ot taka ładna rzeczna przeprawa. Zawiedzeni, lecz jednak trochę rozbawieni, zaistniałą sytuacją – zawróciliśmy.

dav
Sparky i rzeczna przeprawa 😉 W tle lodowiec 🙂

W drodze powrotnej przez wertepy dostrzegliśmy znak. Za mostem w prawo! Może kierowca chciał, żebyśmy jechali w jego lewo… Droga nie zrobiła się lepsza, ale przynajmniej pojawił się ładny znak „Welcome”. Znaczy, że chyba dobrze jedziemy.

IMG_3591
Piękna droga, kamienie obijają się o samochód z każdej strony…

  W między czasie wyprzedził nas jeden jeep, co utwierdziło nas w przekonaniu, że tym razem jesteśmy na dobrej drodze. Na końcu ukazał się parking, a na nim obok jeepa kolejny Sparky. Spark to nie pojazd, to rakieta.

  Widoki były nieziemskie, piękny lodowiec, jezioro z bryłami lodu, turyści gdzieś się rozeszli. Absolutna cisza i tylko szum rwącego strumienia gdzieś za górką. Jeszcze nie skomercjalizowali tego miejsca tak jak większości atrakcji, choć to pewnie kwestia jednego sezonu i asfalt zostanie pociągnięty aż tu. Póki co napawaliśmy się widokami, ciszą i słońcem, które towarzyszyło nam od samego rana. Warto było wytrząść się trochę po drodze. Żeby uprzyjemnić sobie te doznania radzimy wypożyczyć na Islandii większe auto 😊

IMG_3602
Taka artystyczna kompozycja 😛
IMG_3595
Nawet Toi-Toi może być ładny na Islandii 🙂
IMG_3612
Odwykliśmy trochę od słońca…

  Wracamy na asfaltową drogę i kierujemy się w stronę lodowcowej laguny. Mimo, iż dzień wcześniej przesiedzieliśmy nad Jökulsárlón godzinę, dziś też nie mogliśmy się powstrzymać. Na plaży był tym razem odpływ i zostało dużo większych brył niż dzień wcześniej. Znowu mamy szczęście. Dodatkowo mała sesja zdjęciowa Sparky’ego na pamiątkę tych ciężkich czasów i możemy ruszać.

IMG_3636
Łukasz – zdobywca bryły lodowej 😀

  Jedziemy w stronę Parku Skaftafell. Pogoda zaczęła się trochę psuć, ale na szczęście nie padało. Po dotarciu do Parku ruszyliśmy na lekki trekking w stronę Wodospadu Svastifoss. Trzeba przyznać, że na Islandii wiedzą jak dobrze oznakować trasy. Znaków nie dało się przeoczyć i były tak klarowne, że mimo licznych rozgałęzień, nie dało się zabłądzić. Oprócz tego przy wejściu do Parku znajdowała się informacja turystyczna, a na drzwiach wisiała dokładna informacja pogodowa na dany dzień, łącznie z godzinami, w których wystąpić mogą opady. Super, prosta rzecz, a wiele może ułatwić. Brak szacowanych opadów na następne dwie godziny, możemy ruszać. Przyjemny spacer ok. 2 km po ładnie przygotowanej ścieżce. Pół godzinki i jesteśmy na miejscu. Kolejny wodospad, ale równie piękny jak poprzednie. Chyba nawet ładniejszy, bo dodatkowo uroku dodawały mu otaczające go piękne formacje skalne. W końcu Łukaszowi udało się też zrobić zdjęcie z długą ekspozycją, które próbował zrobić przy każdym wcześniejszym wodospadzie.

IMG_3725
Svartifoss i utalentowany Łukaszek :)))

  Ten nadawał się do tego idealnie, wszystko nam sprzyjało, jak tu nie być zadowolonym 😊 Nie chce się wracać, wizja kilku kolejnych godzin spędzonych w samochodzie tym bardziej nie zachęca, ale trzeba.

IMG_3696
Mama nie wierzyła, że jest tu na Islandii ktoś oprócz nas. Proszę, oto dowód 😉

  Pogoda z minuty na minutę robiła się coraz gorsza. Zaraz po wyjeździe z Parku zaczęło padać. Strasznie lało, im bliżej Selfoss, tym gorzej. Miejscami rzeki przelewały, wyglądało to groźnie, ale u nich to chyba norma. Do najbliższych domów i tak kilkanaście kilometrów, więc wezbrane rzeki im nie straszne. Do hostelu w Selfoss dotarliśmy nawet szybciej niż się spodziewaliśmy. Okazało się, że prowadzi go para Polaków. Dziwiliśmy się, że jeszcze nie spotkaliśmy naszych rodaków, skoro jest ich na Islandii tak dużo. No i proszę, u jednych zamieszkaliśmy. Polecili nam kilka dobrych restauracji, w tym steak house, w którym podają steki z konia.

Najlepsze steki jakie w życiu jadłem, ale wiem, że jest do dość ekstremalne 😉 – stwierdził gospodarz.

  A zastanawialiśmy się po co im tam tyle koni… Na steki z konia jednak się nie zdecydowaliśmy, ale zjedliśmy pizzę z lokalnymi dodatkami i panierowane lokalne sery. Równie smacznie, a jednak mniej hardcorowo.

IMG_3720
Lokalne serki panierowane

IMG_3721
Pizza z lokalnym serem i szynką

  W hostelu można było skorzystać z zewnętrznego jacuzzie, co oczywiście uczyniliśmy 😃 Zasłużyliśmy na chwilę relaksu po tych 4 intensywnych dniach.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *