Rano po zaparzeniu herbatki do termosu i wrzuceniu w siebie kaszki manny byliśmy gotowi na podbój Islandii. Wczorajsze zwiedzanie Reykjaviku nas nie usatysfakcjonowało, więc postanowiliśmy przejść się po niewielkim centrum i zobaczyć co w trawie piszczy. Miasto jest dość kompaktowe, ale przy tym urocze. Kolorowe niewielkie domki, stylowe sklepy, ładny port. Nie ma tu plastikowych, badziewnych neonów, chińskich podróbek czy atakujących z każdej witryny tandetnych pamiątek. Wszystko jest zrobione ze smakiem i naprawdę był to miły spacerek.
O 10 załapaliśmy się na najsłynniejszego na Islandii hot-doga (popularność zyskał po wizycie Billa Clintona 😉) i najedzeni mogliśmy ruszyć dalej.
Golden Circle to pętla, która łączy jedne z najbardziej charakterystycznych atrakcji w okolicach Reykjaviku m.in. Park Narodowy Þingvellir, gejzery w Geisyr i wodospad Gullfoss. Po drodze jest jednak mnóstwo innych pięknych miejsc wartych zwiedzenia. Trzeba przyznać, że Islandczycy przygotowali trasę z głową i każdy najmniejszy nawet wodospad czy punkt widokowy są dobrze oznakowane i w większości miejsc znajdują się mniejsze lub większe parkingi. Można się spokojnie zatrzymać i zrobić zdjęcia. Na naszym pierwszym przystanku zmusiłam Łukasza do lekkiego trekkingu na górę, żeby podziwiać widoczki. Jak się domyślacie nie był zachwycony, ale wszedł, zszedł i na tym poprzestańmy 😉
Widoczki ładne, ale to jeszcze nie to, jedziemy dalej. Sznureczek samochodów podążający w tym samym kierunku, przy każdym parkingu wszyscy kolejno zjeżdżali. Kto nie zjechał ten Islandczyk 😝 Zjeżdżaliśmy tak co 5 minut, w końcu dochodząc do wniosku, że jak tak dalej pójdzie nigdy nie dojedziemy do celu. Ok, koniec, następny przystanek Geysir, ruszamy.
-Zuziu, wszyscy tu zjeżdżają, co tu jest?- zapytał rozsądnie Łukasz
-Nie wiem, nic, jedziemy dalej, szkoda czasu.
-Zobacz ile tam jest aut, coś tu się musi dziać. Zawracam.
Dzięki Bogu Łukasz postanowił zawrócić, bo przegapilibyśmy jedną z ciekawszych atrakcji Golden Circle. Wspomniany wcześniej Park Narodowy Þingvellir, umiejscowiony na styku dwóch płyt tektonicznych euroazjatyckiej i północnoamerykańskiej. Jest to obszar dużej aktywności sejsmicznej i można tam podziwiać szczelinę powstałą w wyniku ruchu owych płyt tektonicznych.
Obszar wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Głupio byłoby to przegapić 😉 Przy okazji była tam pierwsza od Reykjaviku możliwość skorzystania z toalety. Upsss… płatna, a my nie mamy żadnej gotówki. Żaden problem, jeśli nie widzieliście toalety, w której można zapłacić kartą – Islandia zaprasza 😊 Zdecydowanie warte polecenie jest odwiedzenie Silfry. Krystalicznie czysta woda plus możliwość nurkowania w szczelinie. Cieniasom, bojącym się zimna jak my, polecamy poobserwować innych szaleńców 😉
Długi spacer nad wodospad Oxararfoss i można ruszać dalej. Tym razem już prosto do Geysiru.
Pogoda zaczęła się psuć i kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce zaczęło padać. Gejzery zrobiły na nas jednak takie wrażenie, że w ogóle nam to nie przeszkadzało. Little Geysir, w którym gotowała się woda i Strokkur, który co kilka minut dawał piękny pokaz. Wszyscy stali dookoła, na zimnie, w deszczu, czasem nawet kilkanaście minut z telefonami i aparatami wycelowanymi w gejzer, żeby uchwycić tę chwilę. Ale naszym zdaniem było warto i mimo warunków pogodowych i zapachu (chyba, ze ktoś gustuje w zapachu zgniłych jaj), spędziliśmy tam dobre pół godziny.
Lekko przemoczeni, ale zadowoleni ruszyliśmy do Gullfoss – potężnego wodospadu, składającego się z dwóch kaskad. Tam pogoda była już okropna, dlatego piękny Gullfoss, szybko odhaczyliśmy z naszej listy.
Po drodze do kolejnego noclegu zboczyliśmy nieco z głównej trasy i podziwialiśmy roztaczające się dokoła widoki, pojedyncze farmy, mnóstwo islandzkich kucyków i owiec, mniejsze i większe wodospady. Wymęczeni, ale zadowoleni dotarliśmy do pensjonatu. Po drodze zjedliśmy hamburgera w barze Joint Burger, Tommy, gdzie obsługa była sympatyczna, trochę specyficzna, a hamburger pyszny 🙂 Znów byliśmy gotowi do następnego dnia.