Great Ocean Road, czyli dawno nie spędziliśmy dnia w samochodzie

on

  Będąc w Melbourne nie można pominąć jednej z najpiękniejszych dróg w Australii. Great Ocean Road to prawie 300 km drogi ciągnącej się z Torquay do Allansford wzdłuż klifów i gęstych eukaliptusowych lasów. Po drodze istnieje spora szansa na spotkanie z dziką przyrodą Australii. Cel na dziś – znaleźć koalę wcinającego eukaliptusy.

  Z samego rana wypożyczyliśmy samochód i ruszyliśmy na wycieczkę. W Melbourne prowadzi się dużo łatwiej niż w Sydney, jest mniejszy ruch, drogi są szersze. Udaje nam się szybko wydostać z miasta i jedziemy w stronę Torquay, gdzie zaczyna się ta zjawiskowa droga. Pierwszy przystanek Point Danger, piękne plaże i klify, w końcu zrobiło się w pełni słonecznie i dużo cieplej. Tak już może zostać.

IMG_6702
Point Danger w Torquay. Chyba tu czasem wieje…

  Ruszamy w dalszą drogę. Piękne widoki sprawiają, że mamy ochotę zatrzymywać się co 500 metrów. Niestety dzień jest krótki, dlatego jeśli mamy objechać całą trasę musimy się sprężyć. Planowaliśmy zatrzymać się w Parku Narodowym Otway, w którym można wypatrzyć misie koala i wiele innych ciekawych okazów zwierząt i ptaków charakterystycznych dla regionu. Niespodziewanie szybko przy drodze wypatrzyliśmy znak witający nas w parku. Hmm… tak szybko? I tak mało oznaczony ten park? A wydawało się, że to jedna z głównych atrakcji przy trasie… No dobra, zjeżdżamy z głównej drogi i wjeżdżamy w las. Droga nie wygląda najlepiej, ale da się jechać, to jedziemy. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do szlabanu, przeszliśmy się po lesie. Ładnie tu, przyjemniej, spokojnie, ale dziwnie dziko.

IMG_6257
Spacer po Parku Otway

  Po przespacerowaniu wszystkich okolicznych szlaków w poszukiwaniu koali zorientowaliśmy się, że główna część parku znajduje się jakieś 100km dalej. Przyznaję, nie jestem najlepszym nawigatorem 😀 Ruszyliśmy więc w dalszą trasę. Zatrzymaliśmy się w nadmorskiej miejscowości Aireys Inlet. Znajdowała się tam urokliwa latarnia morska, piękne klify i niesamowite widoki na ocean i ogromne fale. Podobno można było wypatrzyć wieloryby, ale nam się nie udało.

IMG_6276
Latarnia morska w Aireys Inlet

  Czas leci nieubłaganie, więc był to nasz ostatni przystanek przed głównym Parkiem Otway. Przez wiele kilometrów wciąż ciągnęły się piękne widoki, wokoło latały najróżniejsze okazy ptaków, w tym piękne zielone i czerwono-niebieski papugi (tym razem już wiedziałam, że nikomu nie uciekły :P).

IMG_6703
Piękne widoki z klifów w Aireys Inlet

  W końcu dojechaliśmy do Parku, kierunkowskaz prowadził nas do jednego z najbardziej na południe wysuniętych punktów w Australii – Przylądek Otway. Znajdowała się tam latarnia morska i dawny dom latarnika. Przy okazji według oznaczenia na wejściu do płatnej części w parku mieliśmy zobaczyć kangury, koale, strusie i mnóstwo ciekawych okazów. Bilet drogi, ale warto. Przynajmniej tak nam się wydawało dopóki nie przekroczyliśmy wejścia do parku i zobaczyliśmy tą samą tablicę informacyjną co na zewnątrz, tylko bez tych wszystkich zwierząt. Ok. Zostaliśmy perfidnie naciągnięci… Widoczki fajne, ale jak za wejście na latarnie (jakkolwiek piękna by ona nie była) to jednak trochę przesada.   W Parku Otway było również wiele szlaków, które można było zwiedzić bezpłatnie i prawdopodobnie były dużo ciekawsze i dużo bardziej warte zwiedzenia, ale niestety nie mieliśmy już czasu na rekompensatę naszych błędów.

IMG_6319
Latarnia morska na przylądku Otway

  Z poczuciem zmarnowanego czasu i pieniędzy ruszyliśmy w stronę 12 Apostołów, najbardziej rozpoznawalnego miejsca na trasie Great Ocean Road. Czasu mamy już jak na lekarstwo, ale jeśli dobrze pójdzie to dotrzemy tam na zachód słońca. Łukasz wycisnął ile mógł z naszego małego autka i udało nam się dotrzeć na zachód słońca. Ni stąd ni zowąd nagle pojawili się ludzie. Bardzo dużo ludzi, ale widoki były tak piękna, że w ogóle nam to nie przeszkadzało. Jak widać na zdjęciach „Apostołów” jest mniej niż dwunastu, prawdopodobnie skał nigdy nie było 12, ale nazwa się przyjęła.

DSC_9907
Zachód słońca przy Dwunastu Apostołach

  Do tego w drodze powrotnej do parkingu, na kawałku polany przy parkingu wypatrzyliśmy wallaby. Nie wiem czy jest na to zwierzątko jakaś polska nazwa, nie udało nam się znaleźć, więc zostanie wallabim 😊 Jest to taki o połowę mniejszy kangur. Wyszedł z lasu po zmierzchu, żeby trochę się pożywić. Chyba było to jego terytorium i był przyzwyczajony do turystów, bo podszedł bardzo blisko, i w ogóle się nie spłoszył, nawet kiedy chmary ludzi obskoczyły go z aparatami. Wisienką na torcie okazał się mały wallaby bejbi, który co kilka chwil wynurzał się z torby mamusi, zaciekawiony naszym widokiem.  Przeurocze.

DSC_9943
Mama wallaby i mały wallabiś 🙂

  Zachód słońca pokrzyżował nam plany, dalsza podróż w stronę Allansford nie miała już sensu, i tak nic byśmy nie zobaczyli. Z 12 Apostołów ruszyliśmy powoli w stronę Melbourne. Droga była nieoświetlona, przez las, bardzo mało uczęszczana. Co chwilę przy drodze pojawiały się znaki ostrzegawcze o koalach, wombatach i kangurach. Jechaliśmy bardzo ostrożnie. W pewnym momencie kierowca z naprzeciwka zaczął nam mrugać światłami. Hmm, co jest, policja? Łukasz zwolnił i w tym momencie zobaczyliśmy przechadzającego się przez drogę koalę. Szybko zniknął nam w mroku, ale gdybyśmy jechali szybciej moglibyśmy go nie wyminąć. Nie chcielibyśmy na pytanie „Widzieliście koalę?” odpowiadać „ Tak, nawet jednego przejechaliśmy”… Ufff, udało się, ale strach dalej jechać. Kawałek dalej widzieliśmy przy drodze zwierzątko (prawdopodobnie wombata), które niestety nie miało tyle szczęścia co koala. Szczęśliwie udało nam się bez komplikacji dotrzeć do autostrady i bezpiecznie wrócić do domu.

Podróż przez Great Ocean Road zaliczamy do udanych, żałujemy tylko, że mieliśmy na nią tak niewiele czasu i nie zdążyliśmy dokładniej zwiedzić atrakcji po drodze. Misję „Znaleźć koalę” możemy uznać, za wykonaną, choć chyba nie do końca o to nam chodziło… 😉

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *