Hipsterskie Melbourne

on

Mieszkańcy Sydney i Melbourne nie przepadają za sobą, nie jest to chyba żadna tajemnica. W Sydney panuje luźny surfersko-plażowy klimat. Nawet w zimnie, będąc tam ledwie 3 dni, byliśmy w stanie to poczuć. Melbourne jest podobno bardziej artystyczne, hipsterskie. Jesteśmy tego bardzo ciekawi.

IMG_6170
Parlament w Melbourne

                Do Melbourne wybraliśmy się nocnym autobusem. Droga przebiegła szybko i spokojnie, nawet udało nam się trochę pospać. Na miejsce dotarliśmy koło 6 rano. W pokoju mogliśmy zameldować się dopiero koło 14, więc mieliśmy cały poranek na zwiedzanie miasta. Na szczęście Australia to mądry i dobrze zorganizowany kraj, który jeszcze nie boi się terrorystów, dlatego na dworcu znajduje się mnóstwo mniejszych i większych szafek do przechowywania bagażu. Ceny też nie zwalały z nóg, mogliśmy zostawić bagaże i spokojnie zwiedzać miasto. Pierwsze wrażenie – strasznie zimno. Na szczęście tym razem miałam już czapkę i rękawiczki… Ścisłe centrum okazało się bardzo małe. Bez trudu można było pokonać je pieszo wzdłuż i wszerz i nie zajęłoby to więcej niż 2 godziny. Architektura bardzo podobna do Sydney. Piękne katedry, parlament, dworzec, biblioteka. Co kilka metrów przyjemne kawiarnie i piekarnie. Widać, że lubią się tu napić dobrej kawy z rana 😊

IMG_6173
Fontanna przed Parlamentem i przygrzewające słoneczko

  Przypadkiem trafiliśmy na Federation Square, plac na którym prawie codziennie mają miejsce różnego rodzaju wydarzenia kulturalno-rozrywkowe. Obecnie odbywa się tu zimowy jarmark, kino zimowe (u nas to kino letnie, ale tam nie można tak tego nazwać :P), nawet można pojeździć na łyżwach. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że wokół ścisłego centrum miasta, przez tzw. city loop, kursuje darmowy turystyczny tramwaj. Mieliśmy jeszcze sporo czasy, więc wybraliśmy się na przejażdżkę. Minęliśmy piękny kolorową przystań Newquay i punkt widokowy Melbourne Star, wysiedliśmy w okolicy Queen Victoria Market (mamy wrażenie, że wszystkie miejsca w Australii zawdzięczają swoją nazwę Królowej Wiktorii…). W przewodniku wyczytaliśmy, że to piękny targ, który trzeba odwiedzić będąc w Malbourne. Pierwsze wrażenie nie było jednak najlepsze. Chodziliśmy wzdłuż straganów i zastanawialiśmy się jak można pisać w przewodniku o takim tandetnym szaberplacu. Przypominało to trochę chiński market w Vancouver 😀 Na szczęście okazało się, że to tylko kawałek  targu, a jego główna, spożywcza część jest naprawdę imponująca. Mnóstwo świeżych warzyw i owoców, ogromny wybór mięs, a nawet ryb i owoców morza. Aż ślinka nam pociekła. Dalej można było przejść do części z restauracjami/barami i również wybierać spośród wszystkich kuchni świata. W Melbourne lubią nie tylko dobrą kawę, ale i dobre jedzenie. Przy okazji dowiadujemy się, że w środy odbywa się tu nocny market z foodtruckami, grzanym winem i muzyką na żywo. Oczywiście, nie mogliśmy przepuścić takiej okazji. Szaber plac zamienił się raj dla miłośników jedzenia. Jedynym minusem były tłumy i długie kolejki po jedzenie, ale przyjazna atmosfera zdecydowanie wszystko rekompensowała.

IMG_6200
Nocny Market, grill i grzane wino

  W centrum Melbourne warto również wybrać się na Southbank, promenadę wzdłuż rzeki. Przyjemny spacer można urozmaicić przystankiem w, a jakże, kawiarni lub restauracji, lub po prostu chłonąć klimat miasta nocą.

IMG_6458
Nocny spacer promenadą wzdłuż rzeki Yarra, Webb Bridge

  To by było na tyle w kwestii ścisłego centrum Melbourne, czyli city loop. Mnóstwo się tu dzieje, ale jest też mnóstwo ludzi. Biurowce, uniwersytet, centra handlowe, dworce. Wszystko to zamknięte w małej pętli powoduje, takie zagęszczenie ludzi, że czasem trudno ruszyć się z miejsca. Wystarczy wyjechać 2 przecznice poza pętle i można poczuć się jak na odludziu.

IMG_6196
Galeria Handlowa 

 

Dookoła znajdują się bardzo kolorowe dzielnice, m.in. Fitzroy, Brunshwick, Carlton, w których można znaleźć mnóstwo kawiarni, pubów, małych niedrogich restauracji, sklepów vintage, sklepów z rękodziełem, a nawet małych kolorowych księgarni i antykwariatów. My udaliśmy się do dzielnicy Fitzroy, w której zjedliśmy obiad w knajpie Naked In The Sky, która znajdowała się na dachu kamienicy. Piękny widok na miasto i cudny zachód słońca. Było warto.

IMG_6212
Camemberek z widokiem 😉

Nasze lokum znajdowało się w dzielnicy Northcote, około 5 kilometrów od centrum. Niby niedużo, 20 minut kolejką, a można poczuć się jak w bardzo odległych przedmieściach. Już 3 km poza centrum zaczynają się dzielnice domków jednorodzinnych, mniej lub bardziej zadbanych. Na ulicach prawie nie widać ludzi, nawet na głównej ulicy w naszej dzielnicy, mimo ogromnego wyboru kawiarni o restauracji, panuje cisza i spokój. Zaczynamy wierzyć w to, że zagęszczenie ludzi w Australii jest takie jak na Islandii 😉 Jakkolwiek by nie było, dobra kawiarnia musi być 😊

IMG_6195
Kino zimowe na Federation Square:)

  Mimo, że Melbourne leży nad brzegiem morza, nie jest typowym miastem nadmorskim. Plaże znajdują się na południe od centrum, jakieś 30 minut jazdy autobusem. Odnieśliśmy wrażenie, że plażowanie nie jest ulubioną rozrywką mieszkańców Melbourne. W Sydney czuć było, że plaża jest sercem miasta, tutaj nawet nie wiedzieliśmy, że jest 😉 Może to tylko kwestia zimy, która jednak może dać tu w kość, może w leci wygląda to inaczej. Trudno powiedzieć. My wybraliśmy się wieczorem na plażę St. Kilda, z uwagi na przebywające tam pingwiny. Każdego wieczora po zachodzie słońca, pingwiny przypływają na tamtejszy falochron. Niestety jest na tyle ciemno, że trudno zrobić zdjęcia, a nie wolno używać flashy. Na szczęście, jak wszystko w Australii, również o tym ktoś pomyślał i przystani pilnują pracownicy rezrwatu, którzy pilnują, żeby nie męczyć zwierząt światłem latarki i jeśli potrzeba,  używają latarek na podczerwień. Jeśli nie ma czasu lub możliwości, żeby pojechać na wyspę Filipa, plaża w St. Kilda jest świetną alternatywą, żeby zobaczyć te słodkie zwierzątka w ich naturalnym środowisku.

 

IMG_6234
Melbourne nocą, widok z St. Kildy

Melbourne przez wiele lat wygrywało rankingi w kategorii miasta najlepszego do życia. Mimo, że centrum wydało nam się potwornie zatłoczone, cała reszta była spokojna i przyjazna do mieszkania. Miasto jest piękne, każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie, odbywa się tu mnóstwo festiwali muzycznych, filmowych. Mimo wszystko Sydney zrobiło na nas większe wrażenie. Może czynnikiem decydującym była pogoda? Australijczycy mówią, że Malbourne to cztery pory roku w jeden dzień. Trzeba przyznać, że coś w tym jest. Poranne mgły, przechodzą w słoneczne przedpołudnie, żeby wieczorem zerwał się porywisty wiatr lub lunęło jak z cebra. Zima nie jest tu tak łagodna jak się spodziewaliśmy, w nocy temperatury spadały do 5 stopni, w dzień ok 15. I tyle też mieliśmy stopni w pokoju, bo nawet w Melbourne ogrzewanie nie jest podstawowym wyposażeniem domu. Dostaliśmy co prawda grzejnik do pokoju, więc noce dało się przeżyć, ale powrót z całodniowej wycieczki nie był łatwy 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *