Bienvenue à Montréal!

on

  Wczoraj wydawało nam się, że żaden jet lag nam nie straszny. Rano jednak obudziliśmy się już przed 5 i ciężko było zasnąć. Łukasz wstał, żeby popracować, ja postanowiłam jeszcze trochę dospać. Mimo wszystko już przed 8 byliśmy gotowi na zwiedzanie miasta.

Przed naszym pięknym domkiem 👍

  Pogoda w końcu zrobiła się słoneczna, temperatura w okolicach 20 stopni. Idealna pogoda na zwiedzanie. Wyruszyliśmy wyposażeni w mapę miasta i wskazówki od Veronique, właścicielki wynajmowanego przez nas mieszkania. Zaczęliśmy dzień w istnie francuskim stylu, kupując w Boulagerie chocolatinki i kawę. Kawiarnie i piekarnie w naszej dzielnicy są z rana bardzo oblegane, musimy dosiąść się do czyjegoś stolika. Przyjeżdżając do Montrealu spodziewaliśmy się, że Kanadyjczycy z Quebecu władają językiem angielskim równie biegle jak francuskim, dlatego zwykle bez zastanowienia zwracaliśmy się do wszystkich po angielsku. Zwróciliśmy się grzecznie do pewnej pary, dziewczyna zaprosiła nas do stolika, wszystko gra. Na odchodne chłopak zaczął nas zagadywać. W pierwszej chwili nic nie zrozumieliśmy i tylko głupio się na siebie patrzyliśmy. W końcu dotarło do mnie, ze chłopak mówi po francuski, więc spróbowaliśmy przejść na angielski, ale tym razem to on nic nie kumał. Udało mi się uruchomić ostatnie szare komórki i zrozumiałam, że chłopak pytał czy jesteśmy z Rosji, bo nasz język tak mu się skojarzył. Udało się porozumieć, wytłumaczyć, że jesteśmy z Polski 😊 Było bardzo sympatycznie, ale uświadomiło nam to, że nasze wyobrażenie o dwujęzyczności Kanadyjczyków jest błędne. W restauracjach czy sklepach nie było najmniejszego problemu, żeby dogadać się po angielsku, ale pytanie ludzi na ulicach nie zawsze kończyło się sukcesem. Podstawowa znajomość francuskiego dużo nam ułatwiła.

  Komunikacja miejska w Montrealu była bardzo dobrze przygotowana i nawet nam 😉 łatwo było się we wszystkim odnaleźć. Ceny też nas nie zabiły (może to kwestia kilku dni spędzonych na Islandii?? 😝), przeliczając na złotówki większość produktów wychodziła dość podobnie. 3-dniowy bilet na komunikację miejską (autobusy i metro, a także transfer z lotniska) to 18$ kanadyjskich, czyli niecałe 50zł. Jak na duże miasto i taryfę turystyczną, jest to całkiem uczciwy deal (dla porównania w Londynie jeden dzień kosztował nas 10£…). Wypożyczenie roweru na cały dzień ze stacji, które rozlokowane są bardzo gęsto w całym mieście, kosztowało tylko 5$. W pogodny dzień to bardzo przyjemne rozwiązanie. My póki co mieliśmy bilet na komunikację miejską, więc z niej korzystaliśmy.

Zieleń, kwiaty, słońce! Jesteśmy zachwyceni 😍

  Mimo iż Montreal jest drugim co do wielkości miastem w Kanadzie, ścisłe centrum i główne atrakcje turystyczne można bez problemu zwiedzić spacerując. Z naszej dzielnicy dostaliśmy się do centrum w niecałe 30 minut. Architektura jest tam zbliżona na europejskiej, stare miasto jest bardzo stylowe, niewysokie budynki, hotele, kamienice. Bardzo dużo zieleni i kwiatów. Do Starego Portu prowadzi nieduży deptak pełen kawiarni i restauracji. Odchodzą od niego mniejsze uliczki, równie stylowe i spokojne. Takie właśnie jest nasze pierwsze wrażenie z Montrealu- spokojne, bardzo przyjemne miasto, gdzie ludzie są uśmiechnięci, wyluzowani i nigdzie się nie spieszą. Południowy styl za wielką wodą. Drapaczy chmur było tutaj niewiele, miasto nie było przez to przytłaczające. Spacerowaliśmy tak podziwiając architekturę, aż doszliśmy do Bazyliki Notre Dame, kanadyjskiego odpowiednika paryskiej katedry. Była zdecydowanie mniejsza, ale równie piękna. 

Bazylika Notre Dame prawie jak w Paryżu

Poszliśmy dalej w stronę Starego Portu. Wzdłuż brzegu prowadziła promenada, z dwóch stron otoczona dużą ilością zieleni, w porze lunchu zrobiło się tak dość tłoczno, wszyscy piknikowali zaopatrując się w jedzenie na wynos w okolicznych restauracjach i food truckach. Też się skusiliśmy, postanowiliśmy spróbować jednego z najbardziej popularnych i charakterystycznych dla regionu dań, czyli poutine. Są to frytki polane sosem pieczeniowym i posypane żółtym serem (dla mnie zbliżonym do mozzarelli) . Można było je kupić dosłownie wszędzie. Rozeznając temat Montrealu na wielu blogach czytałam, że to najlepsze frytki jakie w życiu jedli i jeśli spróbujesz ich choć raz już nigdy nie zjesz frytek w inny sposób. Skuszeni tymi peanami na cześć poutine, postanowiliśmy spróbować. Będę z wami szczera, chyba ktoś im za te wpisy płacił, bo poutine to jeden z gorszych sposobów na frytki jakich w życiu próbowaliśmy.

Poutine z widokiem na deptak i port

 Łukasz w połowie odpuścił, ja dojadłam bo było to zjadliwe, ale już więcej nie powtórzyliśmy tych doznań. Nie chcemy was zrażać czy odradzać, każdy ma swój gust, ale frytki polane bliżej niezidentyfikowanym ciemnym sosem i posypane serem w kawałkach (nie zapieczone) zostały z naszej listy dań wykreślone. Co ciekawe kiedy stołowaliśmy się później w różnych restauracjach, wszędzie istniała możliwość zamiany zwykłych frytek czy ziemniaków na poutin, yummie 😝 Danie nie przypadło nam do gustu, ale piknik uznaliśmy za udany.

  Choć okolice były bardzo przyjemne, Stary Port sam w sobie nie zrobił na nas wrażenia, była to raczej rozpadająca się rudera, poszliśmy dalej. Dotarliśmy metrem na stację Place-des-Arts, która sama w sobie była dziełem sztuki 😉 może przesadzam, ale była to jedna z ładniejszych stacji metra jakie widziałam, było tam nawet podziemne kino.

Podziemne kino

 Przeszliśmy się jeszcze trochę po ulicy shoppingowej, dzielnicy biurowców i wróciliśmy na naszą dzielnie, pełną przyjemnych kawiarni, restauracji i pubów, żeby uczcić nasz przyjazd do Montrealu dobrym piwkiem 😊

Widać, że to plac sztuki 😉 Metro nas zauroczyło

  Wracając do domu postanowiliśmy zrobić małe zakupy spożywcze, rano wydawało nam się, ze na każdym rogu znajduje się sklep spożywczy. Teraz, kiedy go potrzebowaliśmy, nie było żadnego. Chodząc w te i z powrotem zdecydowaliśmy się na zakupy w sklepie Varsovia. Może za parę tygodni będziemy tęsknić za takim sklepem, ale póki co nie mieliśmy ochoty na pierogi, gołąbki czy ptasie mleczko. Kupiliśmy jedyną jaka była herbatę Minutkę, a raczej Just a Minute i wróciliśmy do domu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *