Lecimy na Bali, ale czy warto?

on

   Cudowny miesiąc w Australii dobiegł końca. Na ten moment wydaje nam się, że antypody są naszym miejscem na ziemi. Choć w planach mieliśmy jeszcze zwiedzanie Nowej Zelandii i Polinezyjskich wysp, budżet powoli dobija do dna. Pora kierować się w stronę domu, a gdzie będzie nam lepiej przetrwać z ostatnim groszem jak nie w Azji, w której podobno można przeżyć dzień za dolara?

Z Cairns najtaniej można było się dostać na Bali. Czy to nie brzmi cudownie? Chyba każdemu od razu przed oczami pojawiają się niebiańskie plaże z białym piaskiem, ciepła woda, zielone tarasy ryżowe, buddyjskie świątynie – jednym słowem oaza spokoju, raj na ziemi i chill out na całego. Tego właśnie nam teraz potrzeba, po przeszło dwóch miesiącach podróżowania w mniej lub bardziej spartańskich warunkach marzył nam się ekskluzywny wypoczynek na Bali. W końcu Azja jest podobno tania, więc powinno być nas stać na przyjemny hotelik z basenem.

Australijczycy dowiadując się, ze naszym kolejnym celem jest Bali zwykle krzywili się i polecali inne azjatyckie destynacje. Wśród propozycji pojawiał się Wietnam, Filipiny i Singapur. Mimo ostrzeżeń rajska wizja Bali skusiła nas i kupiliśmy bilety, pełni wiary, że będzie to wisienka na torcie, cudowne wieńczenie naszej podróży…

Już na lotnisku w Cairns wszystkie znaki na niebie i ziemi dawały nam do myślenia. W dniu naszego wylotu udaremniono zamach na lotnisku w Sydney. W związku z tym spodziewaliśmy się wzmożonych kontroli na lotniskach, a co za tym idzie dłuższych kolejek. Na lotnisko wybraliśmy się wcześniej, ku naszemu zdziwieniu lotnisko wyglądało na zamknięte. Światła zgaszone, wszystkie sklepy i restauracje zamknięte, na stanowiskach odpraw nie było żywego ducha. Gdyby nie kilkadziesiąt osób oczekujących w ciemności na wylot, pomyślelibyśmy, że lot został odwołany. Od czasu do czasu smętnie po hali odlotów spacerował ochroniarz. Nie ma to jak wzmożone kontrole. Zaskoczyło nas, że z międzynarodowego lotniska w Cairns w ciągu dnia odlatuje tylko jeden jedyny samolot – nasz Jetstar na Bali.

IMG_7320
Międzynarodowe Lotnisko w Cairns 😉

Dwie godziny przed odlotem zapaliło się światło, tłum  oczekujących pasażerów westchnął z ulgą, bo na zewnątrz zaczynało się już ściemniać. Wszyscy ruszyli do stanowisk odprawy, my jak zwykle postanowiliśmy poczekać, aż pierwsza fala się odprawi. Jednak po 40 minutach kolejka prawie się nie skróciła, odprawy trwały wyjątkowo długo, ludzie nerwowo sprawdzali coś w telefonach, wyciągali laptopy. Ach ci Australijczycy, pomyśleliśmy, czyżby dopiero kupowali bilety na Bali? 😉

Kiedy kolejka wciąż była długa, a pora odlotu nieubłaganie się zbliżała postanowiliśmy zająć miejsce w kolejce. Po drodze spotkaliśmy strażnika, który w związku ze wzmożonymi kontrolami na lotniskach miał sprawdzać bagaże na obecność materiałów wybuchowych. Nie widzieliśmy, żeby kogokolwiek sprawdzał, ale postanowiliśmy zapytać na wszelki wypadek, zanim zabezpieczymy nasze bagaże folią.

– Dzień dobry, czy chce Pan sprawdzić nasze bagaże?

– Skoro już jesteście to tak – odpowiedział z uśmiechem. – Ochotnicy zawsze są mile widziani. 

Muszę przyznać, że uwielbiamy Australijskie podejście do życia 😀 Kiedy już okazało się, że nie jesteśmy terrorystami, stanęliśmy w kolejce do odprawy. Po kolejnych 30 minutach oczekiwania, postanowiłam przeczytać wyświetlającą się na wszystkich otaczających nas monitorach informację „Proszę przygotować paszport oraz bilet powrotny”.

– Łukasz, przecież my nie mamy biletu powrotnego…

– To na pewno dotyczy Australijczyków, widocznie nie mogą mieć biletu w jedną stronę.

Wciąż naiwnie i bezmyślnie oczekiwaliśmy w kolejce do odprawy. Dopiero tuż przed naszą odprawą dotarło do nas, że musimy mieć bilet opuszczający Indonezję, w przeciwnym razie nas nie wpuszczą… Szybko wyciągnęliśmy laptopa (to po to im wszystkim były…) i zaczęliśmy szukać najtańszych biletów na wylot z Indonezji. Ktoś w kolejce rzucił, ze najtańszy lot to Jakarta-Singapur, więc szybko znalazłam takie połączenie. Choć loty te odbywały się codziennie, kupiłam bilet na lot za dwa tygodnie. Dwa tygodnie na Bali – marzenie. Jak na złość wszystko sprzysięgło się przeciwko nam, płatność za bilety nie chciała się wysłać, w końcu musiałam podać kod autoryzacyjny, o który bank nie prosił mnie od miesiąca. Oczywiście kod dostałam smsem na numer polski, a karta sim spoczywała gdzieś głęboko na dnie plecaka. Na szczęście nadal byliśmy w Australii, a cudowna obsługująca nas Pani przy okienku była niezwykle wyrozumiała. Musiała przeżywać to przy każdym wylocie, swoją drogą powinni informować o konieczności posiadania biletu powrotnego trochę wcześniej niż godzinę przed odlotem…

– Zajmie wam to jeszcze chwilę? Bo jeśli tak to wyskoczę na chwilę nalać sobie wody.

Zostawiła nas na moment, a nam udało się w tym czasie sfinalizować transakcję. Ufff, bilety kupione, możemy lecieć.

– Oooo, dwa tygodnie na Bali, lubicie pić drinki na plaży… – powiedziała bez bez przekonania. Czyżby rzeczywiście nie było tam nic ciekawego do robienia?

W końcu się udało, odprawiliśmy się, nadaliśmy bagaż i mogliśmy już spokojnie czekać na wylot. Był to póki co najbardziej stresujący moment w naszej podróży, a zarazem najszybciej kupione bilety w naszym życiu. Ale nic nas wtedy nie obchodziło – co, kiedy jak, czym – byle wpuścili nas na podkład. I udało się . Bye bye Australio! Ahoj azjatycka przygodo!

Lot przebiegł spokojnie i późnym wieczorem wylądowaliśmy w Denpasar na Bali. Już w autobusie transportującym nas do terminala skoczyło mi ciśnienie kiedy zobaczyłam na szybkie przy której siedziałam ogromnego karalucha. Widziałam ich podczas tej podróży całkiem sporo – upalny klimat Carins czy Hawajów ma też swoje minusy – ale ten był trzy razy większy niż wszystkie, które do tej pory widziałam. Odskoczyłam jak poparzona, a pasażer obok mnie zaczął się śmiać… Wiem, wiem… To Azja, pora przywyknąć…

Na lotnisku dokładnie sprawdzili nam dokumenty, łącznie z bilety poza Indonezję.  Przestroga dla wszystkich podróżujących do Indonezji – zawsze musicie mieć bilety na wylot z Indonezji. U nas wszystko było w porządku, mogliśmy opuścić terminal i udać się w stronę naszego pierwszego noclegu. Przed przylotem sprawdziliśmy ile kosztuje przejazd z lotniska do naszego hotelu w Kucie przez aplikację Grab Car (odpowiednik Ubera), wyszło około 40 000 indonezyjskich rupii, kierowcy oczekujący na lotnisku (nie mylić z taksówkarzami) zażyczyli sobie 200 000 (ok.50zł) i nie było mowy o targowaniu. Stwierdziliśmy, że czterokrotna przebitka to zdecydowanie za dużo i odeszliśmy. Wtedy kierowca uznał, że jednak może trochę zejść z ceny i zawiózł nas na miejsce za 100 000. Myśleliśmy, że ceny na miejscu będą trochę niższe, ale zmęczeni podróżą byliśmy w stanie zgodzić się na wszystko byle dotrzeć do hotelu. Po drodze próbowaliśmy wypytać kierowcę o najlepsze miejsca w okolicy.

– Kuta, kuta, beautiful beach, beautiful. 

Z kilku sprawdzonych źródeł wiedzieliśmy, ze Kuta, choć jest jednym z najbardziej popularnych rejonów na Bali to syf, kił i mogiła, dlatego porzuciliśmy próby wyciągnięcia z kierowcy jakichkolwiek „przydatnych” informacji.

Sprawnie dotarliśmy do hotelu i wykończeni cieszyliśmy się, że ten dzień dobiegł końca, choć nie wiedzieliśmy, że będzie tylko gorzej…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *