Gold Coast to nie tylko plaże

on

  Kolejny dzień zwiedzania Gold Coast. Z jednej strony chciałoby się powylegiwać na plaży, ale jest tu tak wiele pięknych miejsc do zobaczenia, że szkoda marnować czas. Dziś kolejny intensywny dzień, tym razem wybieramy się w góry. Trzeba więc nabrać siły pożywnym śniadaniem. Jak wspominałam wcześniej, u Anity i Jima mieliśmy do dyspozycji ogromny wybór owsianek, płatków i smarowideł do chleba. Zaintrygował mnie żółty słoik z napisem „Vegemite”. Krem o barwie ciemnej czekolady, nazwa nasuwa skojarzenia o zdrowej żywności. Brzmi jak marzenie – zdrowa nutella! Nakładam grubą warstwę na tosta, łapczywie odgryzam kęs kanapki i w momencie wypluwam ją nieelegancko na talerz. Zepsuta. Ohydna, słona, smakuje jakby ktoś zrobił krem z octu balsamicznego. Daje do spróbowania Łukaszowi, ale mimo, że lubi balsamico też wypluwa kanapkę. Jesteśmy naprawdę skonsternowani. Cóż, może Anita i Jim to lubią… Później widzieliśmy Vegemite w każdym domu, w którym się zatrzymywaliśmy. Okazało się, że to tradycyjny australijski produkt, jedzą go wszyscy, a przede wszystkim dzieci (dodałabym – niegrzeczne dzieci, bo raczej nie jedzą z własnej woli). Dla zdrowia, bo to duża dawka witamin z grupy B i kwasu foliowego. Lepiej smakuje z grubą warstwą masła. Mimo ogromnej niechęci do tego jakże wspaniałego produktu, kupiliśmy go sobie na pamiątkę, więc chętnych zapraszamy do nas na degustację… 😀

 

img_8158
Pychotka 😛

  Po pożywnym śniadaniu ruszyliśmy w stronę Tamborine Mountain. To pobliskie pasmo górskie, niecałą godzinę jazdy od wybrzeża. Droga nie należy do najprzyjemniejszych. Widoki są piękna, ale niezliczona ilość serpentyn i stromych podjazdów może aktywować chorobę lokomocyjną, nawet u kogoś kto jej do tej pory nie miał. Nie zmienia to faktu, że warto bo panorama wybrzeża jest niesamowita.

IMG_6626
Panorama Gold Coast

Po drodze mijamy mnóstwo gospodarstw, w których można kupić cytrusy, awokado, a nawet końską kupę za 2$. Nie skusiliśmy się. W pewnym momencie poczuliśmy się jak w domu, zatrzymaliśmy się na niewielkim polu startowym paralotni, a widoki skojarzyły nam się z Beskidami. Prawie jak w Międzybrodziu na Żarze, tylko ziemia bardziej czerwona.

img_6870
Prawie jak w Międzybrodziu 🙂

Kilka kilometrów dalej minęliśmy nawet Polską Gospodę, w której można spróbować polskich wyrobów. Jak zawsze, grafik był napięty i czas nas gonił, więc przełożyliśmy wizytę na „nigdy nienastające później”. Kawałek dalej znaleźliśmy się w centrum miasteczka Tamborine Mountain. Podobnie jak w Yarra Valley, koło Melbourne, tutaj również można było spróbować wina i piwa w okolicznych winiarniach i browarach. Miasteczko było bardzo klimatyczne, nie za bardzo turystyczne. Nie było tu sklepów z pamiątkami, straganów itp. Cisza i spokój. Zatrzymaliśmy się kawałek dalej przy Skywalk’u, czyli platformie, którą można było spacerować na wysokości szczytów drzew w lesie deszczowym.

Skywalk w Tamborine Mountain

Wyglądało to ciekawie, ale zdecydowaliśmy, że będziemy unikać komercyjnych atrakcji, jeśli nie będzie takiej potrzeby. Kawałek dalej mogliśmy przespacerować się spokojnymi ścieżkami przez gęsty las deszczowy zupełnie za darmo. Dojechaliśmy do Cedar Creek Falls, które znajdowało się na skraju lasu. Spacer był lekki i przyjemny, na końcu ładny nieduży wodospad z naturalnym basenem (Łukasz jednak zgodził się na spacer w stronę wodospadu… :P).

img_6601
Łukasz w akcji 🙂 Cedar Creek Falls

  Las nie spełnił jednak naszych oczekiwań, był zdecydowanie rzadszy niż ten, przez który przejeżdżaliśmy wcześniej. Chwila odpoczynku i wracamy w stronę Curtis Falls, w samym środku gęstego lasu deszczowego. Przy okazji na parkingu wypatrzyliśmy uroczą Kukaburrę, australijskiego ptaka z welą. Nigdy nie interesowałam się ornitologią, ale australijskie ptaki były niekiedy tak kolorowe i dziwaczne, że zasłużyły na osobny post.

 

img_6879
Urocza kukaburra

  Chwila jazdy w stronę Curtis Falls i jesteśmy na miejscu. Park Tamborine Mountain nie jest duży. Jest tu kilka łagodnych ścieżek spacerowych, które zajmują między od 30 minut do 1,5 godziny. Spokojnie można obejść wszystkie ścieżki w ciągu jednego dnia. Curtis Falls to piękna ścieżka spacerowa o niewielkim stopniu trudności prowadząca początkowo przez las olbrzymich eukaliptusów, który w głębi przechodził w gęsty las deszczowy.

 

Ogromne drzewa w Tamborine Mountain National Park

Od razu zrobiło się chłodniej i bardziej wilgotno. Drzewa były ogromne, liany niesamowicie układały się pomiędzy drzewami. Celem naszego spaceru był, jak łatwo przewidzieć, wodospad! Kolejny 😛 A mówili, że na Islandii będzie ich dużo… 😉 Łukasz pieje z zachwytu, robimy małą sesję zdjęciową i ruszamy dalej.

Profesjonalna sesja selfie 😛

 

  To nasza ostatnia wycieczka w okolicy Gold Coast’u, a nie widzieliśmy jeszcze jednego polecanego nam parku Springbrook. Znajduje się tam piękny Naturalny Most i jaskinia z świetlikami. Z Tambourine Mountain jedzie się tam około godziny, a do zachodu mamy jeszcze trochę czasu, więc ruszamy. Droga okazała się gorsza niż zakładaliśmy, do tego roboty drogowe trochę nas przytrzymały. Do Naturalnego Mostu dotarliśmy chwilę przed zachodem, więc nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby spokojnie spacerować. Ruszyliśmy w stronę lasu. Na skrzyżowaniu jeden drogowskaz prowadzi w stronę mostu, drugi do jaskini ze świetlikami. Zaczniemy od Mostu. Krótki spacer i jesteśmy na szczycie, jednak od tej strony nie jest on najbardziej widowiskowy. Schodzimy więc w dół, do jaskini. Czysta, zielona woda wpada przez dziurę do wielkiej jaskini. Wodospad w jaskini, tego jeszcze nie było. Nawet Łukaszowi się podoba.

DSC_0164
Natural Bridge w Springbrook

Dostrzegam kilka latających świetlików i przypominam sobie, że musimy się pospieszyć, żeby zdążyć jeszcze do świetlikowej jaskini. Możemy domknąć spacerową pętlę i dojść do parkingu, lub wrócić kawałek do skrzyżowania dróg i pójść w stronę świetlikowej jaskini. Oczywiście wracamy do świetlików. Robi się coraz ciemniej, ale ścieżka jest szeroka i dobrze przygotowana, a my mamy latarki w telefonach, więc nocny spacer nam nie straszny. Niestety po półgodzinnym truchcie przez las wylądowaliśmy w jaskini, w której podziwialiśmy wodospad… w sumie można było się domyślić, w końcu były tam aż dwa świetliki… Na zdjęciach w internecie wyglądała lepiej, ale może nie trafiliśmy na świetlikowy sezon 😊 Zapadł zmrok, więc nie pozostało nam już nic innego jak wrócić do domu. Powoli żegnamy się z Gold Coastem, ale została jeszcze najlepsza atrakcja – następnego dnia płyniemy na wieloryby! 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *