Cairns, czyli 72h w Australijskich tropikach

on

*Trochę nas tu nie było, powrót do Polski odciągnął nas od pisania bloga, ale postanowiliśmy dokończy opis naszej podróży, żebysmy mogli wracać do wspomnień kiedy zaczną blaknąc 😉 



Po miesiącu spędzonym w Australii powoli nadchodzi czas pożegnań. Australia nas zachwyciła, a każde kolejne odwiedzane przez nas miejsce było piękniejsze od poprzedniego. Wisienką na torcie miało być Cairns znajdujące się na północy Australii, w klimacie tropikalnym. Chris i Terry, u których mieszkaliśmy przez ostatni tydzień, z niewiadomych względów nie byli zachwyceni naszą wycieczką do Cairns i stwierdzili, że trzy dni w Cairns to aż nadto. My jednak liczymy na piękną, upalną pogodę, plaże, wielką rafę i lasy deszczowe, więc plan jak zwykle jest napięty.

Uważajcie na meduzy, na północy jest ich bardzo dużo i mogą być nawet zabójcze. – ostrzegał nas Terry, pokazując nam przy śniadaniu zdjęcia wywoływanych przez maduzy oparzeń, w książce o pierwszej pomocy dla ratowników wodnych.

Przestań ich straszyć, po prostu nie pływajcie w morzu – strofowała go Chris. – Możecie pływać w rzekach, tam jest ciepła woda. A nie, tam są krokodyle… Pływajcie w basenie.

Wygląda na to, że wkraczamy w rejon Australii, w którym wszystko chce nas zabić… 😉 Oprócz meduz i krokodyli możemy tam spotkać groźne pająki, węże i rekiny. Lepiej mieć się na baczności.

„”Do Cairns dolecieliśmy późnym wieczorem. Myślałam, że po wyjściu z samolotu uderzy nas fala gorącego powietrza i wilgoci, ale nic takiego się nie stało. Było wręcz chłodno. Czyżby nawet tropiki nam się nie udały?!

Następnego dnia okazało się, że zimą pogoda w Cairns potrafi płatać figle, było pochmurno, koło 24 stopni. Ruszyliśmy na spacer. Już po 10 minutach zaczęliśmy rozumieć co miała na myśli Chris. Morze mogliśmy zobaczyć gdzieś na horyzoncie, bo wielki odpływ odsłonił ogrom brudnego szarego mułowatego żwiru. No rajskie plaże to to nie są. Chwilę później dotarliśmy do centrum. Było to raczej mało urodziwe miasto dla studentów i backpackersów, mnóstwo sklepów z tanimi pamiątkami, knajp i pośredników organizujących jednodniowe wycieczki. Miasteczko było bardzo niewielkie i nie powalało swoją urodą. Miejscami wydawało nam się nawet, że jesteśmy w slumsach. Zdecydowanie nie polecamy tego miejsca na wypoczynek 🙂 Miejscem, w którym można się ochłodzić, jest utworzony niedaleko „plaży” basen, skierowany głównie dla dzieci. Jedynym plusem były niskie ceny, było to najtańsze Australijskie miasto, w jakim byliśmy.

„”Pierwszy dzień postanowiliśmy poświęcić na orgnizację kolejnych dni, a przede wszystkim na poszukiwania niedrogiego rejsu na rafę koralową. Rejon Cairns to jedno z najlepszych miejsc z wycieczkę na Wielką Rafę Koralową. Jak się dowiedzieliśmy, rafa dzieli się tu na dwie części –  mniejszą, ulokowaną bliżej brzegu i dalszą, większą, oddaloną od brzegu o ok. 1,5h rejsu.

„”Wybierając opcję pierwszą płyniemy na jedną z okolicznych wysepek, jesteśmy tam wysadzani na kilka godzin, możemy się opalać lub nurkować kiedy mamy na to ochotę. Jest to opcja tańsza, ale zarówno rafa jak i ryby są tu dużo mniejsze. Prawdopodobnie zbliżone do tego co widzieliśmy w Hanauma Bay na Hawajach. Zwykle odradzano nam tę opcję. Jest to na pewno dobry wybór dla kogoś, kto boi się pływać na głębinie, ale trzeba wziąć pod uwagę, że wysepki są niewielkie, a przywożona na nie ilość turystów może być ogromna.

„”My postanowiliśmy dopłacić trochę więcej i zobaczyć prawdziwą Wielką Rafę. W tym wypadku opcji również było bardzo wiele. Najtańsze statki zabierały bardzo dużą ilość pasażerów, do tego były często wolniejsze i z całodniowego rejsu na nurkowanie zostawała jedynie 1h. Lepsze rejsy oferowały kilka godzin nurkowania, mniejszą ilość pasażerów (mniejszy tłok na rafie) i kilka punktów do nurkowania. Po przejściu wielu punktów turystycznych udało nam się znaleźć idealną dla nas ofertę. Do tego trochę targowania i udało nam się popłynąć na niezły rejs za całkiem przyzwoite (jak na te warunki) pieniądze. W hostelu wypożyczyliśmy aparat do robienia zdjęć pod wodą i byliśmy gotowi na zabawę.

„”Następnego dnia czekała nas wczesna pobudka. Na rejs wypływaliśmy o 8. Tym razem postanowiliśmy zaopatrzyć się w tabletki na chorobę morską i dobrze zrobiliśmy, bo rejs nie należał do najprzyjemniejszych. W międzyczasie zostaliśmy wyposażeni w sprzęt – maski, rurki, pianki. Kto chciał mógł korzystać z kamizelek i makaronów. Przeprowadzono też szybki instruktaż.

Jeśli coś będzie się wam działo, machajcie rękami. Ale jak na przykład zobaczycie rekina to nie machajcie na ratunek tylko zawołajcie, żeby inni też mogli podpłynąć i zobaczyć. – poinformował z uśmiechem instruktor.

Chyba nie byliśmy jedynymi, którzy wtedy zbledli.

Rekiny o tej porze śpią zwykle na dnia oceanu, ale może będziemy mieli szczęście i jakiegoś zobaczymy. – kontynuował beztrosko- Albo żółw! Wtedy też wołajcie!

U mnie ciekawość mieszała się z przerażeniem. Wzięliśmy makarony i poszliśmy pływać. Prąd trochę nas znosił, więc trzeba było się pilnować. Rafa robiła wrażenie, kolorowe formacje, wielkie kolorowe ryby. Tak bardzo skupiłam się na filmowaniu i robieniu zdjęć, że w ogóle nie nacieszyłam oka tym co widzę. Do tego w pewnym momencie Łukasz postanowił wrócić na statek i pozbyć się makarona. Dostałam wtedy ataku małej paniki, przez kolejne 10 minut rozglądałam się nerwowo, czy nie pożre mnie jakiś rekin i czy zdążyłabym przed nim uciec. Kiedy było już ze mną na tyle źle, że postanowiłam wrócić na statek zorientowałam się, że Łukasz zmienił zdanie i przez cały czas pływał koło mnie 😀 Po przeszło godzinie pływania wyszliśmy z wody. Dobrze, że mieliśmy pianki, bo można się było nieźle wyziębić.

„”„”„”Krótka przerwa obiadowa, zmiana położenia i znów mogliśmy zejść do wody. Na skraju rafy było niesamowicie. Z jednej strony rafa na wyciągnięcie ręki, z drugiej bezkresna głębina. Mnóstwo kolorowych ryb, mniejszych i większych, mniej i bardziej nami zainteresowanych. Nie miałam tyle szczęścia, ale Łukasz widział nawet ciekawskiego Wargacza garbogłowego, który według opowieści naszego instruktora podpływa kiedy zamacha się do niego ręką. Łukasz nie sprawdził, bo jak go zobaczył to przestraszył się jakby był to co najmniej rekin żarłacz. Na swoje usprawiedliwienie dodał, że ryba była znacznie większa niż się spodziewał i łapczywie pożarła na jego oczach inną rybkę… Wybaczmy mu. Zdjęcia z aparatu nie oddają urody rafy i ryb, ale przeżycie było niezapomniane i na pewno warte powtórzenia. Na nasze nieszczęście przejęłam aparat i zabrałam się za kręcenie filmów. Te na których udało mi się coś uchwycić trwają zwykle koło 3 sekund… A w połowie pływania pomyliłam przyciski i wtedy kiedy chciałam kręcić wyłączałam kamerę, a kręciłam kiedy beztrosko pływałam. Ciekawe dlaczego aparat tak szybko się rozładował…

„”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *